Kustosz w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku skarżył mi się, że ostatnio coraz trudniej jest organizować wymianę wystaw malarstwa, ponieważ coraz częściej zdarzają się interwencje osób poszkodowanych, które, korzystając z obecności dzieła sztuki poza granicami kraju, na obcym terytorium dochodzą swoich praw. Dzieło sztuki zamiast wracać tam, skąd przyjechało, trafia do aresztu sądowego, a organizator skręca się ze wstydu, ponieważ wypożyczając dzieło na wystawę gwarantował jego powrót. Jest znamienne, że o wiele mniej poczucia wstydu demonstruje ten, który wszedł w posiadanie dzieła i spotyka się z podejrzeniem, że pełnił funkcję pasera. Taką rolę, zdaniem sądu, odegrało Muzeum Sztuki w Strasburgu kupując (co prawda z drugiej ręki) obraz Klimta, zrabowany wcześniej przez nazistów żydowskiemu antykwariuszowi. Muzeum w Nowym Jorku oczekuje rozstrzygnięcia sądu, a parę dalszych wystaw stanęło pod znakiem zapytania. Tak jak dawniej najczęstszym problemem muzealników była autentyczność dzieła, tak teraz do równie wielkiej wagi urasta problem jego własności.
Można twierdzić, że zawłaszczanie czy wręcz rabunek dzieł sztuki był procederem odwiecznym. Myśląc o nim w czasach nowożytnych posługujemy się zwykle przykładem Napoleona, który obrabował pół Europy i mimo sromotnej klęski cesarza, część dzieł sztuki pozostała na zawsze w jego francuskiej ojczyźnie. Grecy domagają się dziś od Anglików zwrotu zawłaszczonych rzeźb antycznych, a ponieważ Turcy zasiedlili część terytorium dawnej Grecji, więc i oni domagają się zwrotu tego, co było greckie, a stało się angielskie, francuskie czy niemieckie, zaś powracając do ojczyzny stałoby się dziś własnością Turków.
Z tej perspektywy łatwo roztoczyć wizję strat polskich w czasie drugiej wojny i dołączyć się do tych głosów, które wyliczają, kto i gdzie na świecie podejrzany jest o paserstwo.