Rzeczywisty wiek przechodzenia na emeryturę jest niższy, niż wynika to z przepisów. Mężczyźni kończą pracę nie po ukończeniu 65, lecz średnio 58 roku życia. Emerytki są jeszcze młodsze, kobiety stają się nimi w 54 roku życia. Świeżo upieczeni renciści są natomiast młodsi od rencistek. Średni wiek panów uzyskujących orzeczenie o niezdolności do pracy wynosi 49 lat, pań 50.
A ponieważ rencistów mamy tak dużo jak nigdzie na świecie, znakomicie odmładzają oni cały emerycki stan. Mimo jednak, że ludzie ci są coraz młodsi i mają przed sobą coraz dłuższe życie - mężczyźni w Polsce dożywają przeciętnie 69 lat, kobiety 77 - nie są z niego zwykle zadowoleni. Towarzyszy im bowiem najwyższe poczucie socjalnego zagrożenia. Statystyka nie pomoże tego stanu uzasadnić. Emeryci byli grupą społeczną przez ostatnie kilkanaście lat najbardziej chronioną przed materialną degradacją, o wiele bardziej niż dzieci. Tak bardzo, że w latach 1989-91 emerytury rosły szybciej niż płace, czego przykładu też darmo by szukać na świecie.
Potoczna opinia wyraża przekonanie, że emeryci tęsknią do ogromnego parasola opiekuńczego, który roztoczył nad społeczeństwem socjalizm, a którego w gospodarce rynkowej nie sposób już utrzymać. Jest to jednak tylko część prawdy, która - jak zwykle - jest o wiele bardziej skomplikowana. Otóż - socjalizm nie był wcale taki hojny, jak się dzisiaj niektórym wydaje.
Aleksandra Wiktorow, wiceminister pracy w rządzie Jana K. Bieleckiego, Jana Olszewskiego i Hanny Suchockiej, przypomina, że przez kilkadziesiąt lat PRL ludzie pracowali ciężko i długo. Jeszcze przed 1978 r. średni wiek kobiety przechodzącej na emeryturę wynosił 61 lat, a mężczyzny ponad 64 lata. Górnicy kończyli pracę pod ziemią w wieku 57 lat, co dziś wydaje się niepodobieństwem. Niskie były płace, ale głodowe były też emerytury i renty.