Artur Zawisza, szef gabinetu politycznego Wiesława Walendziaka, szefa Kancelarii Premiera, przyznaje, że pomysł - choć odziedziczony po SLD i PSL - był po prostu dobry, zdał egzamin. - Każdy polityk chce mieć koło siebie bliskich ludzi. Zamiast więc ich upychać na fikcyjnych stanowiskach podsekretarzy czy dyrektorów, stworzono koncepcję gabinetu. Znajdujemy się gdzieś pomiędzy politykami w ścisłym tego słowa znaczeniu a służbą cywilną. Jesteśmy jednak przy tym wszystkim urzędnikami państwowymi.
Artur Górski, pierwszy redaktor naczelny pisma "Nasz Dziennik", związanego z Radiem Maryja, został niedawno szefem gabinetu politycznego ministra bez teki Ryszarda Czarneckiego. - Wiadomo, że w naszym systemie minister jest bardziej politykiem niż urzędnikiem - mówi Górski. - Także moja wiedza i zainteresowania predestynują mnie bardziej do bycia politykiem właśnie. Na stanowisku szefa gabinetu wyrazistość polityczna nie tylko nie przeszkadza, ale wręcz pomaga; jest dla moich rozmówców znakiem rozpoznawczym, na jakiej zasadzie funkcjonuję w sferze politycznej.
Zarówno Górski jak i Zawisza nie ukrywają, że stoi za nimi autorytet ich szefów, że jest to wręcz fundament ich istnienia. - Mnie, co prawda, poza bezpośrednimi podwładnymi żaden urzędnik w Kancelarii Premiera nie podlega - mówi Artur Zawisza - ale kiedy dzwonię do różnych ludzi ulokowanych w strukturach rządu, to każdy chętnie ze mną rozmawia. Nie podlegają mi, ale się ze mną liczą, ponieważ wiedzą, że trzeba się liczyć z moim ministrem. To jest taka trochę delikatna sytuacja.
Arkadiusz Urban, kolejny działacz ZChN, dyrektoruje gabinetowi politycznemu ministra Jerzego Kropiwnickiego (też z ZChN), szefa Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, i uważa, że gabinet zdecydowanie ma rację bytu. - Przychodzi się i odchodzi z konkretnym ministrem.