Komercji w kulturze i w mediach jest coraz więcej. I coraz więcej rzeczy staje się komercją. Pościg za odbiorcą i za pieniądzem staje się pościgiem za skandalem. Ludzie publicznie obnażają się, kopulują, defekują, deprecjonują. A inni ludzie się oburzają...
Ja akurat nie. Skandal, nawet wykalkulowany przez księgowego, zawsze może być kulturotwórczy. Wszystko, co choćby w minimalnym stopniu oburza, siłą rzeczy powoduje żywsze odczucia i zmusza do przemyśleń. O wiele bardziej martwi mnie to, że współczesna kultura komercyjna właśnie coraz bardziej oddala się od jakichkolwiek żywszych odczuć.
To może wydawać się paradoksalne – kultura komercyjna zawsze była oskarżana o żerowanie na uczuciach i odczuciach – ale niestety tak jest. Wampir powoli zapomina co to krew.
Mówię to z pełną świadomością. Przez kilka lat recenzowałem najgorsze filmy hollywoodzkie dla magazynu „Film” i przekonałem się, że ich produkcja coraz mniej ma wspólnego z człowiekiem. Filmów nie robią już księgowi – robi je komputer. Wszystko odbywa się na bardzo prostej zasadzie: jeżeli w zeszłym roku przebojem był film o blondynkach, a w tym roku – o jamnikach, to w przyszłym roku lansowany będzie film o jasnowłosych jamnikach.
Bezpowrotnie zniknął producent filmowy z cygarem, bezczelny cham w rodzaju Harry’ego Cohna, który rzucał scenariuszem o podłogę i mówił: „OK, kręcimy to cholerne gówno”. Harry Cohn był na pewno człowiekiem ograniczonym, ale był człowiekiem i wiedział, co może się ludziom spodobać, nawet jeśli wcześniej nigdy tego nie widzieli. Dziś na czele przemysłu kulturalno-rozrywkowego nie stoi człowiek, tylko potworny mutant, organizm składający się z kilku ludzi, kilku komputerów i wyświetlacza giełdowego. Myśli kolektywnie, co nie sprzyja śmiałym decyzjom, i żyje pod presją analityków giełdowych.