Po sześciu i pół roku przychodzi nam się rozstać. Niewykluczone, że pojawię się jeszcze na łamach „Polityki”, pisząc coś czasem na innych stronach. Natomiast felieton po trzystu trzydziestu edycjach – znika.
Cotygodniowe pisanie, przy moich ciągłych podróżach, było zadaniem ambitnym i szczycę się tym, że nigdy nie nawaliłem z tekstem (choć dwa razy w ciągu sześciu lat tekst się gdzieś zgubił). Na wszelki wypadek trzymałem od dawna tekst rezerwowy. Z założenia błahy i przydatny na każdą nieprzewidzianą okoliczność. Nie przyda się już na nic, więc zamiast rzewnych pożegnań i filozoficznych podsumowań przedstawiam go Państwu.
Istnieje osobna kategoria ludzi, zwana nieco pogardliwie teczkowcami. Nie wiem, skąd się bierze owa leciutka pogarda.
Jako artysta z pewnym zawstydzeniem przyznaję się, że mam czarną teczkę i do tego bardzo ją lubię. Służy mi, kiedy muszę załatwiać jakieś sprawy i potrzebne mi są papiery. Dla nich właśnie stworzona jest teczka i kiedy zabraknie papierów i wszystko pochłonie komputer, wtedy niewątpliwie znikną teczki, a przy okazji odetchną drzewa w lesie, bo dziś powszechna mania utrwalania wszystkich głupot na papierze każe nam wycinać rabunkowo naturalne wytwórnie tlenu.
Ten akcent ekologiczny pojawił się tu nie przypadkiem. Dalszy tok mojej myśli skręca w stronę przyrody. Ludziom wyczulonym na ekologiczną poprawność muszę zrobić odważne wyznanie, które może mnie kosztować odsądzenie od tak zwanej czci oraz wiary. Otóż moja teczka jest zrobiona z prawdziwej skóry słonia. Jest ciężka, ciemnoszara. Na pierwszy rzut oka wygląda, jakby była zrobiona ze świni, ale uważne oglądanie wskazuje, że to niemożliwe. Ten rysunek skóry znamy z zoo. Tak z wierzchu wyglądają słonie.
Ktokolwiek kocha przyrodę i rozpacza, z czego mam teczkę, gromi mnie jako pasera, który skorzystał z kradzieży. Z trudem przychodzi mi się tłumaczyć, że jak dotąd chronione są tylko słoniowe kły i dalibóg nigdy, w czasie którejkolwiek z moich dalekich podróży, nie dałem się namówić na kupno nawet najmniejszej ozdoby czy przedmiotu zrobionego ze słoniowych kłów. Podobnie odmawiałem w Indiach prezentów w postaci wyprawionej skórki wodnych wężów, bo ktoś mi powiedział, że są pod ochroną. Zapytałem o to dociekliwie celnika na indyjskim lotnisku, ale ten zrozumiał mnie opacznie i zapytał, ile ich wiozę i zaczął się zastanawiać, ile mnie to będzie kosztowało.