Archiwum Polityki

Plaster sam nie leczy

W Kosowie ożyły demony. Najpierw w Kosowskiej Mitrovicy, a potem w innych miastach prowincji rozgorzały walki między albańską większością i Serbami, którzy mieli odwagę pozostać tutaj po wojnie 1999 r.

Czy był to kolejny spontaniczny wybuch wściekłości, który rozlał się wielką i niekontrolowaną falą, czy może zorganizowana i przygotowana wcześniej akcja? Jedno i drugie nie wróży spokoju, pokazuje, że idea wielonarodowego Kosowa była jedynie mrzonką. Albańczycy chcą Kosowa tylko dla siebie i nie zamierzają tolerować serbskiej ani żadnej mniejszości. Serbowie nie chcą się pogodzić z utratą prowincji tylko dlatego, że Albańczycy szybciej się rozmnażają.

Co się takiego stało, że po 5 latach znów ożyła nienawiść i pragnienie zemsty? Otóż, właśnie nic się nie stało. Przez blisko 5 lat od zakończenia wojny społeczność międzynarodowa żyła w błogim przeświadczeniu, że natowskie bomby zrzucane na Belgrad i Kosowo rozwiązały problem ostatecznie i na zawsze. Że wojska międzynarodowe stacjonujące w Kosowie i potężna wojskowa baza amerykańska to najlepsza recepta, aby Kosowo było różnorodne etnicznie i bezpieczne.

Kiedyś zarzucano Belgradowi, że marginalizuje albańską większość. Teraz, gdy Albańczycy wybrali własne władze i sami zarządzają Kosowem, okazało się, że nie potrafią zapanować nad gospodarką, bezrobociem, które przekroczyło 60 proc., przemytem, handlem kobietami i narkotykami. Jeśli czekali, że ktoś zrobi to za nich, że wraz z pozbyciem się Serbów znikną problemy, a dobrobyt spadnie z nieba, to się srodze zawiedli.

Rozczarowani są także Serbowie: własnymi rękami obalili Miloszevicia, a Europa prawie tego nie dostrzegła.

Jeśli był dobry moment na podjęcie rozmów o statusie Kosowa, to właśnie wtedy, po obaleniu dyktatora, gdy ludzie mieli dużo nadziei, dobrej woli, chęci porozumienia i wybaczenia.

Polityka 13.2004 (2445) z dnia 27.03.2004; Ludzie i wydarzenia. Świat; s. 16
Reklama