Archiwum Polityki

Jak nie Ateny, to Sydney

Grecy nie mają szczęścia do olimpiady, którą w końcu sami wymyślili. Najpierw bałagan organizacyjny i opóźnienia, teraz – dodatkowo – strach przed terrorystami.

Kierownictwa ekip Australii, Izraela, USA i Wielkiej Brytanii już zwróciły się do komitetu organizacyjnego igrzysk z prośbą o dodatkowe zabezpieczenia i od spełnienia tych oczekiwań uzależniają przyjazd do Aten. Chodzi nie tylko o zgodę na przywiezienie własnych ochroniarzy czy zapewnienie podczas transportu eskorty wojskowej, ale także o zwiększenie kontroli greckiej linii brzegowej (bagatela 15 tys. km) oraz kontroli „środowisk ryzyka”. Grecja przygarnęła liczną emigrację palestyńską, ostatnio osiedliło się tu również kilkuset emigrantów z Czeczenii. Budzi to obawy nie tylko Izraela, ale i Rosji, zwłaszcza że z powodu opóźnień inwestycyjnych brakuje czasu na sprawdzenie systemów bezpieczeństwa wielu obiektów. Grecy odpowiadają, że zamiast zaplanowanych początkowo w budżecie 600 mln dol. na bezpieczeństwo wydadzą miliard, czyli czterokrotnie więcej niż cztery lata temu w Sydney. Nowy rząd premiera Kostasa Karamanlisa zwrócił się do NATO z prośbą o dodatkową kontrolę obszaru Grecji z powietrza, niewykluczona jest również prośba o przysłanie wyspecjalizowanych jednostek antyterrorystycznych. Wprawdzie nad bezpieczeństwem ma czuwać 41 tys. policjantów, żołnierzy i tajnych agentów – to również czterokrotnie więcej niż na jakichkolwiek igrzyskach wcześniej – ale w obecnej sytuacji może to być za mało. Ochrony wymagają 202 ekipy oraz 12 tys. zawodników, nie licząc kolejnych kilkunastu tysięcy dziennikarzy i miliona turystów. Na razie do MKOl napływają deklaracje z Sydney, że w każdej chwili gotowe jest powtórzyć igrzyska na swoich obiektach i zagwarantować bezpieczeństwo.

Polityka 15.2004 (2447) z dnia 10.04.2004; Ludzie i wydarzenia. Świat; s. 16
Reklama