Kopanie w historycznych piaskach Iraku jest marzeniem wielu archeologów. Do niedawna nie było to jednak proste. – Ale przynajmniej reżim Saddama Husajna uniemożliwiał wtedy prowadzenie nielegalnych wykopalisk – mówi prof. Piotr Michałowski, asyriolog z Uniwersytetu w Michigan. – Sytuacja zmieniła się po wojnie w Zatoce, natomiast od roku jesteśmy świadkami zagłady całych starożytnych miast, które rabusie rozkopują nawet buldożerami.
Przed wybuchem ubiegłorocznej wojny w Iraku naukowcy amerykańscy naciskali na dowódców wojskowych, by pamiętali o ochronie zabytków i specjalną troską otoczyli muzea, w których znajdują się skarby najstarszych kultur. Naciski nie zdały się na nic. W kwietniu 2003 r. wiele muzeów irackich, w tym Muzeum w Bagdadzie, zostało ograbionych (patrz POLITYKA 18/03). Oburzenie środowiska naukowego, które zarzuciło armii USA nieudolność i brak kompetencji, sprawiło, że obrażeni wojskowi utrudniali archeologom wjazd do Iraku. Tłumaczyli, że nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa cywilom.
Problem ratowania zabytków pojawił się także w polskiej strefie stabilizacyjnej, w której znajdują się pozostałości miast starożytnej Mezopotamii. Obóz wojsk sprzymierzonych został ulokowany w samym Babilonie. – Jako archeolog czułem się zobowiązany uświadomić naszym władzom, jaka jest ich odpowiedzialność za zachowanie irackiego dziedzictwa kulturowego – mówi prof. Piotr Bieliński, dziekan Wydziału Historii Uniwersytetu Warszawskiego. – Od czerwca 2003 r. w kręgach rządowych toczyła się dyskusja, kto weźmie ten obowiązek na siebie. Były dwie koncepcje: cywilna (proponowana przez MSZ) i wojskowa (przez Ministerstwo Kultury). Wygrała tańsza – wojskowa.
Postanowiono, że w składzie polskiej dywizji będzie archeolog,
wydelegowany przez Ministerstwo Kultury.