Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Gorączka błota

Znajomy zwierzył mi się, że zamierza zamieścić ogłoszenie w jednym z dzienników: „Poszukuję wspólnika. Wariaci mile widziani...”. Wziąłem go na spytki, do czego potrzebny jest mu wspólnik z żółtymi papierami. Wyjaśnił: do ogarnięcia rzeczywistości coraz bardziej przypominającej dom bez klamek. Bzdura – klamki są, zawsze ktoś wisi u klamki protektora czy sponsora.
– To tylko burza w szklance wody – pocieszał się kapitan statku zmyty z pokładu już w fazie bulgotania.

Nas nie stać na podobne pocieszenia. Czasy takie, że nawet stonodze podstawiono by przynajmniej dziewięćdziesiąt dziewięć nóg. Przeżywamy stany emocjonalne towarzyszące pionierom w dniach gorączki złota. Z tym że u nas zastąpiła ją gorączka błota. Wystarczy nadstawić uszu, zaszeleścić gazetą: medialny zarzucił medialnemu, że go przekupili, inny znów ulubieniec kamerzystów dowodzi, że zastraszono faceta, obok którego podrzemywał na sesjach. Jeszcze inny koleś opowiada o cudzie: wręczeniu znormalizowanej koperty, mieszczącej dziesięć milionów baksów w studolarowych banknotach.

Dawniej dyskredytujące oskarżenia nie przechodziłyby gładko: sądy, procesy, pojedynki w Lasku Bielańskim. Teraz kończy się na jednodniowej, niechby tygodniowej, sensacji. I ruszamy dalej – do następnej afery. Zbada ją komisja złożona z tęgich głowaczy. Budżet, porady eksperckie, dostęp do telewizji, miny sędziów Sądu Ostatecznego. A efekt – mniej więcej taki jak komisji, w której składzie adwokat z Galicji wygłosił z kapelusza wszystkie niewygłoszone dotąd mowy, suflujący mu miełkij bies nareszcie poczuł się ważny: chciał zastąpić Monikę Olejnik i zadawać podchwytliwe pytania prezydentowi.

Polityka 16.2004 (2448) z dnia 17.04.2004; Groński; s. 113
Reklama