Do niedawna sprawa była prosta. Większość nadwyżek finansowych Polacy trzymali w walutach. Do złotówki nie mieli zaufania. Niestety, od pewnego czasu dolar systematycznie tanieje. Euro też wydaje się nieobliczalne. A złoty stwardniał. W ostatniej dekadzie dobrym sposobem pomnażania oszczędności były lokaty bankowe i zakup obligacji. Ale wraz ze spadającym oprocentowaniem te rozwiązania straciły na atrakcyjności. Pieniądze na koncie osobistym też topnieją, bo nie dość, że oprocentowanie jest znikome, to jeszcze banki pobierają coraz wyższe miesięczne opłaty za prowadzenie rachunku.
Nic więc dziwnego, że klienci szukają innych miejsc, gdzie z oszczędności mogą wyciągnąć wyższy zysk. W ostatnich latach coraz większą popularność zaczęły zyskiwać towarzystwa ubezpieczeniowe i fundusze inwestycyjne. Szczególnie te ostatnie od trzech lat przeżywają spory boom. Jeszcze w 2000 r. zaledwie co setna oszczędzana przez nas złotówka trafiała do funduszy inwestycyjnych. Dziś wpłacamy już co dwudziestą, a według przewidywań ekspertów już wkrótce do funduszy popłynie 10 proc. naszych oszczędności. W ten sposób gonimy bogate kraje Europy i USA, gdzie fundusze od lat są jednym z najpopularniejszych sposobów oszczędzania.
Zobacz, jak to działa
Zasada działania funduszu inwestycyjnego (FI) jest prosta: za odpowiednią prowizję pieniądze ma pomnażać zawodowiec, a nie amator. – Inwestowanie staje się coraz bardziej skomplikowane, zaś liczba możliwości rośnie. Człowiek, który nie zajmuje się tym na co dzień, łatwo się zgubi. Dlatego poprzez fundusz na jakiś czas powierza pieniądze specjalistom – mówi Zbigniew Jagiełło, prezes Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych Pioneer/Pekao, które jako pierwsze w 1992 r. rozpoczęło działalność w Polsce.
W tej chwili Towarzystw Funduszy Inwestycyjnych (TFI) jest 16.