Naukowcy z poznańskiej Akademii Rolniczej twierdzą, że 317 obcych gatunków drzew i krzewów czuje się w Polsce tak dobrze, iż odnawiają się z samosiewów, a co dziesiąta cudzoziemska roślina trwale się zadomowiła. Na dobrej drodze do osiedlenia się na stałe są kolejni „obcy”.
Ze względów gospodarczych do lasów w Polsce wprowadzono w ostatnich dwóch wiekach wiele drzew. Miały one podnieść opłacalność gospodarki leśnej, zastępując nasze rodzime gatunki tam, gdzie z różnych powodów, na przykład ze względu na zanieczyszczenie środowiska, nie chciały rosnąć. W tym celu z Ameryki Północnej sprowadzono między innymi dąb czerwony, sosnę wejmutkę, sosnę Banksa, robinię akacjową, klon jesionolistny, daglezję (jedlicę) zieloną i siną, również czeremchę, a z Bliskiego Wschodu i Europy Południowej – kasztanowca białego i sosnę czarną. Te drzewa, owszem, udało się zaaklimatyzować, ale nie przyniosło to oczekiwanych efektów ekonomicznych. Zrodziło za to sporo kłopotów. Z sosny wejmutki trzeba było zrezygnować, bo okazała się bardzo wrażliwa na tutejsze choroby. Z kolei sosna Banksa, która miała służyć do wzmacniania wydm i być gatunkiem produkcyjnym, nie osiąga takich rozmiarów jak w Ameryce, więc traktuje się ją jako gatunek niepożądany. Klon jesionolistny okazał się bardzo kiepskim surowcem, do tego zaczął skutecznie konkurować z naszymi wierzbami i topolami. Czeremcha amerykańska ze względu na niebywałą ekspansję jest usuwana jako chwast nie tylko z parków narodowych, ale i lasów gospodarczych.
Ten niby niewinny sposób wzbogacania rodzimej flory,
który w Europie rozpoczął się na dobre w XVI w. w otoczeniu pałaców, dworów i w ogrodach botanicznych, staje się dla naszych ekosystemów bardzo groźny. Wielu imigrantów wykazuje bowiem niebywałą witalność.