Sklep muzyczny Muzant przy ul. Wareckiej w Warszawie to piwnica, w której z dnia na dzień ubywa miejsca. W wąskim korytarzu piętrzą się jeden na drugim lampowe odbiorniki radiowe sprzed półwiecza. Zaraz obok stoi działająca wciąż szafa grająca pełna starych przebojów. Dalej regał zarzucony papierami. Ale to nie jest główna przyczyna ciasnoty. W oczy rzucają się przede wszystkim płyty. Wiszą na ścianach, leżą na podłodze, stoją w skrzynkach. W każdym zakamarku sali czają się analogi. Ponad 30 tys. starannie posortowanych czarnych krążków w tekturowych kopertach.
To największy tego typu sklep w Polsce. Grzegorz, który go prowadzi, wchodzi uśmiechnięty ze znalezioną koło śmietnika płytą Elvisa. Ludzie nie wiedzą, co wyrzucają.
Sklep powstał w 1989 r. – Z miłości do płyt – deklaruje Grzegorz. Zaczęło się od własnych zbiorów i kilku kupionych okazyjnie kolekcji. – Bardzo nam pomogło, że udało się zdobyć część zbiorów Karola Majewskiego, dziennikarza „Razem”. Był on trenerem kadry triatlonistów, więc dużo jeździł i przywoził ze świata ciekawe rzeczy. Kolekcja zrobiła się w pewnym momencie tak duża, że nie mieściła się w mieszkaniu. Musiał więc partię sprzedać. – Pamiętam, jak pojechaliśmy ją odebrać – płyty były dosłownie wszędzie, musieliśmy je nawet z łóżka wyciągać.
Gdy rozeszła się wiadomość, że w Muzanciemożna znaleźć białe kruki, pojawili się kolekcjonerzy. Sklep stał się punktem zbiorczym miłośników analogów.
Rytuał
Grzegorz szacuje, że środowisko kolekcjonerów czarnych płyt w Polsce liczy kilkaset osób i stale się powiększa. Wraca bowiem moda na winyle. Po części to zasługa didżejów (skrót od ang. disc jockey – osoba prowadząca klubowe imprezy muzyczne, odtwarzająca muzykę z płyt), którzy szukają starych płyt, by wycinać z nich dźwięki albo używać ich do scratchowania (od ang.