Archiwum Polityki

Nie ma dokąd uciekać

Gdybyśmy jeszcze mogli wyruszyć w nieznane, wyruszyć jak niegdyś po wielkie odkrycia – wtedy świat cały byłby naszym miejscem. Ale wtedy przestalibyśmy być Europejczykami!

Portugalczycy mają jasno zdefiniowane, kształtujące ich istnienie miejsce – prostokąt na mapie zwany Portugalią. Miejsce, które jak każda rzeczywistość staje się czasem, nie wiadomo dlaczego, nie do zniesienia. Wtedy muszą z niego uciekać i wymyślać inne miejsca, aby to, które opuścili, stało się w ich oczach tym wymyślonym i wymarzonym – do zniesienia.

Być może historia poczęła się z powodu morza przed nami, plamy oceanu, błękitnej wstążki mylonej z niebem, które czasem wydaje się kraść horyzont, zatapiając nas, jak powiada Fernando Pessoa (poeta żyjący i tworzący w Lizbonie na przełomie XIX i XX w. – przyp. red.), w „odległości niebieskiej zakazanej”. Podróż jest w naszym zasięgu – tak jakby karawele były gotowe do rejsu z postawionymi żaglami; ochrypłe głosy marynarzy, mewy na masztach, wiry ryb wokół łańcucha kotwicy...

W naszych dyskusjach publicznych i politycznych powtarza się określenie „ogon Europy”, a w rozmowach intymnych i sekretnych obecne jest wciąż owo „wyruszanie karawelami”. To tak jakby nasza reakcja na oceny ekonomiczne, sankcje Brukseli czy pobłażliwe artykuły w „Financial Times” o naszym zacofaniu – była morska podróżą.

To nieruchome morze przed nami nadal jest morzem Luisa de Camoes’a* i Adamastora**, morzem pierwszego opłynięcia Przylądka Burz, morzem rozpoczętej po raz pierwszy podróży dookoła świata, morzem wysp i tropików perfumowanych, którym zostawialiśmy kamienne symbole nawracając je z dzikości.

I w ten sposób nie mamy już dokąd uciekać. Może to jest moment, w którym karawele stały się symbolami, a imperium rozwiązało afrykańskie supły – z mocarstwa staliśmy się krajem malutkim, który w godzinach ironii i nostalgii nazywamy Portugalią maluczkich, jaką była Portugalia dyktatora Antonia de Oliveiry Salazara.

Polityka 21.2004 (2453) z dnia 22.05.2004; Świat; s. 61
Reklama