Archiwum Polityki

Doktor chorób międzynarodowych

10 maja, przynajmniej w życiu Waszego skromnego sługi, był dniem Henry Kissingera. Lunch we trzech, z redaktorem naczelnym „Polityki”, który był gospodarzem, a kolacja w kilka osób: m.in. Henry Kissinger, Adam Daniel Rotfeld – sekretarz stanu w MSZ, Jego Magnificencja prof. Piotr Węgliński – rektor Uniwersytetu Warszawskiego, Christopher Hill – ambasador USA, inne dostojne osoby oraz Marek Siwiec – gospodarz tego spotkania – to duża dawka, nawet jak na bywalca. Chciałbym, choć fragmentarycznie, zdać z niej relację, gdyż mam świadomość, że obcowaliśmy z postacią historyczną, a jednocześnie pióro mam skrępowane i to z dwóch powodów. Po pierwsze, doktor Kissinger jest związany umową z syndykatem prasowym i poza nim żadnych wywiadów nie udziela, co podkreślił na widok naszego fotoreportera i magnetofonu. Zapewniłem więc, że nagrywamy dla potomności i że w Polsce od pewnego czasu panuje taki zwyczaj, iż ważniejsze rozmowy się nagrywa, co dostojny gość przyjął ze zrozumieniem (wszak to on kazał podsłuchiwać pracowników Krajowej Rady Bezpieczeństwa, kiedy wybuchła afera Watergate). Drugie skrępowanie wynika z poczucia lojalności. Podczas rozmowy Kissinger–Siwiec–Rotfeld–Hill człowiek słyszy takie rzeczy, że mimo braku cenzury sam się ogranicza.

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to że Kissinger (lat 81) jest w świetnej formie. Po zakończeniu obrad Komisji Trójstronnej w Warszawie przyszedł do nas, ale po drodze był jeszcze umówiony „with my friend from Indonesia”, a wprost z lunchu „Polityki” udał się do prezydenta Kwaśniewskiego, po południu spotkał się z pracownikami Ambasady Amerykańskiej, wieczorem kolacja rządowa, a nazajutrz o 7 rano – odlot.

Polityka 21.2004 (2453) z dnia 22.05.2004; en passaent; s. 106
Reklama