Nikt na świecie nie lubi smutnych pieśni bardziej niż Irlandczycy. Na przykład kiedy nasi piłkarze grają dobrze, fani intonują „Fields of Athenry” – łzawą balladę z zachodniej Irlandii. Użala się ona nad mężczyzną wygnanym z powodu oskarżenia o kradzież ziarna dla dzieci podczas Wielkiego Głodu w latach 40. dziewiętnastego wieku. Niby jak na radość z gola to dość dziwny wybór pieśni. Kiedy jednak na stadionie rozbrzmiewa rozpacz młodej kobiety po stracie męża, którego nigdy już nie zobaczy, bo tak właśnie śpiewa tłum w refrenie „jakże samotne są pola Athenry”, to przeciwnicy już wiedzą, że dostaną niezłego łupnia.
Pieśni mówią o tym, co niegdyś określało Irlandię: wieśniaczy sposób życia, bieda, głód, a szczególnie ucisk ze strony Anglii, narodu, przez który tyle cierpieliśmy. Ale współczesna Irlandia bardzo odbiega od tego tradycyjnego wizerunku. Głodu już dawno nie ma. Ludzie są bogatsi niż kiedykolwiek przedtem. Nawet Anglików jest coraz trudniej nie lubić. Nadal mogą nas łatwo znieważyć, dlatego uwielbiamy ogrywać ich na stadionie. Ale teraz wielu z nas postrzega ich jako przyjaznych sąsiadów i partnerów w procesie pokojowym, który skończył trwający 30 lat tragiczny konflikt w Irlandii Północnej.
Do przeszłości należy nie tylko deportacja, ale i emigracja
– temat wielu smutnych pieśni, które nadal są śpiewane. Po raz pierwszy w historii Irlandia sama przyciąga imigrantów. Między innymi z Europy Wschodniej. Po raz pierwszy również zauważamy, że nasze zachowanie wobec nich jest podobne do zachowania, które bolało nas, kiedy sami byliśmy imigrantami. Zgodnie ze starą celtycką maksymą, Irlandię nazywa się krajem stu tysięcy powitań, ale tradycyjnie były one przeznaczone dla bogatych turystów. Ci, którzy przyjeżdżali do nas w poszukiwaniu lepszego życia, musieli zadowolić się skromniejszymi powitaniami.