Archiwum Polityki

Sinobrody, ofiara kobiet

++

XV-wieczny Gilles de Rais, zwany Sinobrodym, był prawdziwym monstrum, okrutnikiem, sadystą i nekrofilem. W sztuce niemieckiej autorki Dei Loher to tylko skromny sprzedawca damskiego obuwia, uosobienie przeciętności. Monstrami są raczej otaczające go kobiety. Niespożyte w poszukiwaniu emocjonalnego i fizycznego zaspokojenia, zachłanne, egoistyczne. Pełne żądań wobec mężczyzny, domagające się ciągłego puszczania w ruch samczych walorów. A on, słabszy od nich i nijaki, opędza się jak od much, ostrzega i uprzedza. W końcu zabija, właściwie dla świętego spokoju. Nieco dziwna to wymowa w epoce wojującego feminizmu. Sztuka nosi tytuł „Sinobrody, nadzieja kobiet”, a trafniejsze byłoby przecież słowo ofiara. Czy to przewrotność Dei Loher, autorki granych wcześnie w teatrach polskich sztuk „Niewinna” i „Stosunki Klary”, o której Paweł Miśkiewicz napisał ostatnio, że „każdą swoją sztuką zmusza, bym zapomniał to, czego już byłem pewien”? A może to nie pisarka tak odwróciła sens ballady o Sinobrodym, tylko reżyser polskiej prapremiery w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu Norbert Rakowski? To on przecież rozdwoił postacie, każdej aktorce dodał jej odbicie – tancerkę. Zmieniło to całą opowieść w swego rodzaju zbiorowy portret kobiecości: ekspansywnej, kłębiącej się na ogromnej kanapie, która ledwie mieści się na scenie, zaborczej, ale i jakoś sympatycznej. Powstało pomysłowe widowisko, w którym spośród tłumu pań warto wyróżnić wyraziste sylwetki Izabeli Noszczyk i Katarzyny Strojnej. No i wypada wspomnieć też nieszczęsnego mordercę, ofiarnie granego przez Jerzego Pożarowskiego ku przestrodze panom i nam.

Agnieszka Celeda

+++ świetne
++ dobre
+ średnie
– złe
Polityka 22.2004 (2454) z dnia 29.05.2004; Kultura; s. 62
Reklama