Archiwum Polityki

Blues nad kołyską

Najpierw rodzi się dziecko, a potem rodzi się jego matka. To jeden z najtrudniejszych okresów w jej życiu. Towarzyszy mu zwątpienie, czasem rozpacz. I fale szczęścia.

Kiedy Małgorzata Modzelewska de Raad, adwokatka, 32-letnia mama czteroletniego Filipa i półrocznej Idy, planowała z nieśmiałością swoją pierwszą ciążę, koleżanka z kancelarii podpowiadała językiem branżowym: – Przeczytaj odpowiednie książki, zrób czek-listę. Wpisz dokładnie wszystkie macierzyńskie punkty, a potem je po prostu odfajkuj.

Małgorzata próbowała. W styczniu pomyślała, że najlepiej urodzić we wrześniu, a w październiku lekko pójść na zajęcia dla aplikantów. Filip rzeczywiście urodził się we wrześniu. Potem niestety nie udało się już żyć z czek-listą. Filip ciągle płakał, chciał jeść co godzinę, chociaż według książek miał chcieć co trzy. Wymagał hartu ducha i żelaznych nerwów. – Macierzyństwo to nie biznesowa fuzja. Nie da się przewidzieć kolejnych zdarzeń. Ani też swoich na nie reakcji – mówi dziś Małgosia.

Bogna Bartosz, psycholog z Uniwersytetu Wrocławskiego, badała kobiety w różnych okresach ciąży, w połogu, a także matki niemowląt do 6 miesięcy. Zwraca uwagę, że tożsamość kobiety sprzed ciąży nie wystarcza i nie pasuje do nowej sytuacji. Aparat poznawczy okazuje się być przestarzały, zmiany biologiczne implikują zmiany w sposobie rozumienia własnej osoby.

Z radością, ale i w bólach odchodzi kobieta bezdzietna, a jej miejsce zajmuje kobieta-matka.

Tylko życia żal

Annie Kaplińskiej malowano właśnie paznokcie lewej stopy, kiedy zaczęły odchodzić wody płodowe. Pedicurzystka zauważyła kałużę. „Wzywamy taksóweczkę?” – zapytała. „Najpierw kładziemy drugą warstwę, a potem wzywamy” – uspokoiła Anna, bo zapragnęła mieć ekscentryczne czerwone paznokcie na sali porodowej.

Polityka 22.2004 (2454) z dnia 29.05.2004; Społeczeństwo; s. 92
Reklama