Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że życzenia Wesołych Świąt brzmią w tym roku wyjątkowo ironicznie.
Właściwie w grudniu 2003 r. nie bardzo wypada być wesołym. No bo nawet jeśli w domu wszystko układa się nie najgorzej, to ogólnie jest kiepsko. Wystarczy popatrzeć, co też rzeczywistość podłożyła nam na świąteczny stół.
Już bodaj czwarty czy piąty rok z rzędu dręczy nas recesja. I wiadomo, że dopóki nie zacznie spadać ogromne bezrobocie – a ono wciąż tkwi na tym samym poziomie – ciężko będzie uwierzyć w statystyczną poprawę koniunktury. Lęk przed utratą pracy i zarobków towarzyszy milionom Polaków jak zadra. Wszyscy straciliśmy poczucie bezpieczeństwa; trudno znaleźć gałąź gospodarki czy firmę, która miałaby pewną i stabilną przyszłość. Konkurencja na rynku staje się coraz bardziej twarda, przebiegła i zawzięta; pracodawcy ograniczają koszty, redukują personel. Można być świetnym pracownikiem i nagle znaleźć się bez zajęcia. Dla średniego i starszego pokolenia, wychowanego jeszcze w czasach gospodarki planowej, to wciąż nowa, silnie stresująca sytuacja. Dla młodych to niepewność, czy w ogóle znajdą jakąkolwiek pracę. Jeśli następne Święta mają być choć trochę weselsze, musimy sobie życzyć: więcej pracy!
Państwo – wystarczy czytać gazety – jest w stanie jakiejś silnej gorączki. Politycy żądają samorozwiązania Sejmu, dymisji rządu, postawienia innych polityków przed Trybunałem Stanu lub choćby komisją śledczą, zarzucają sobie nawzajem z równą wiarygodnością korupcję, partyjniactwo, chciwość, niekompetencję. Notowania rządu sięgnęły dna, ujawniane są kolejne afery, zresztą samo ujawnianie też podobno ma charakter aferalny. Czy ta gorączka jest objawem prawdziwej choroby toczącej państwo, czy raczej częścią politycznego teatru?