Archiwum Polityki

Co bym chciał pod choinkę

Przedświąteczny Rzym przypomina wszystkie inne stolice Europy. Przed Bazyliką Świętego Piotra od lat staje choinka i chociaż ta tradycja jest tu zupełnie obca, przyjęła się w ramach globalizacji, która każe całemu rozwiniętemu światu upodabniać się do siebie nawet w tradycji świętowania. Europa nie chce zapisać wzmianki o swoich korzeniach chrześcijańskich w nowo powstającej konstytucji, natomiast świecki święty Mikołaj przewodzi świątecznym zakupom od Reykiaviku po Sycylię.

Świąteczne zakupy wywodzą się z miłego zwyczaju obdarowywania się. Dziś coraz częściej konsument obdarowuje się sam, ale ciągle zmorą przedświąteczną jest myśl o prezentach pod choinkę. Prezenty takie w zamożnym społeczeństwie nie mają większego sensu, bo wszystko można kupić wszędzie, więc jeśli ktoś czegoś pragnie, pewnie to sobie kupi, trzeba więc wymyślić nieistniejącą potrzebę, a następnie ją zaspokoić. Służą do tego ilustrowane katalogi pełne opisów przedmiotów, o których istnieniu najczęściej nie wiemy, a więc nie możemy ich pożądać. Przedmioty te są przeważnie zupełnie niepotrzebne i cieszą tylko przez krótką chwilę, po czym lądują w głębokich szufladach albo w nowym opakowaniu wędrują w przyszłym roku do następnego obdarowanego.

Kiedy rozważam, co chciałbym otrzymać pod choinkę, to widzę, że przedmioty moich marzeń zwykle się pod nią nie mieszczą. Są to przede wszystkim różne meble, których mi brakuje, żeby pomieścić w nich szpargały, a na meble z kolei nie ma miejsca w domu, więc musiałby być jeszcze większy dom, a co za tym idzie jeszcze więcej metrów kwadratowych do sprzątania i koło się zamyka, szpargały najlepiej wyrzucić, trzeba mieć tylko trochę wolnego czasu, ażeby zrobić w nich porządki.

Polityka 51.2003 (2432) z dnia 20.12.2003; Zanussi; s. 157
Reklama