Trudno we Włoszech dyskutować o reformie senatu, kiedy w gruzach leży o wiele ważniejszy organ społeczny – liga piłkarska. Wszystko zaczęło się wiosną, kiedy klub z Catanii unieważnił – przed regionalnym sądem – decyzję federacji o spadku do III ligi, korzystając z niejasnych przepisów i wyrozumiałości miejscowych sędziów. To z kolei groziło wykluczeniem z II ligi klubu z Neapolu, więc jego mieszkańcy zagrozili powstaniem ludowym. Co więcej, w ślad Catanii poszli inni i w ciągu paru tygodni jak Włochy długie i szerokie zaczęło się sądowe rozstrzyganie meczów, z czego wyszedł chaos w tabelach. Piłka we Włoszech to nie tylko pieniądze, ale i maszyna do kupowania wyborczej przychylności całych miast, więc politycy przerwali wakacje, by ratować swoje kluby. Okazało się, że na podziały partyjne nakładają się konflikty między kibicami, więc kompromis rodził się w wielkich bólach i okazał się całkowicie zgniły. Sojusz Narodowy zgodził się na unieważnienie dekretem premiera wyroków sądowych (w tym korzystnego dla „jego” Catanii) pod warunkiem, że odgórnie poszerzy się II ligę o 4 drużyny, a w I zapewni się miejsce zagrożonej Romie (na fot. piłkarz Romy Antonio Cassano). Na co prezesi klubów, które miejsce w rankingu wywalczyły sobie uczciwą grą na boisku, zagrozili strajkiem. Nie widać końca zamieszania. Rozgrywki ligowe na pewno jednak ruszą, czego się nie da powiedzieć o reformie państwa. Ale bez sprawnego państwa lud rzymski sobie poradzi, ale bez chleba i (zwłaszcza) igrzysk – nie.
Polityka
37.2003
(2418) z dnia 13.09.2003;
Ludzie i wydarzenia. Świat;
s. 15
Reklama