Dobry Duch przesłał Kasi pierwszą wiadomość przez telefon komórkowy wczesną wiosną tego roku. Kilka miłych słów zapraszających do korespondencji i podpis: Dobry Duch. Przyjęła zaproszenie. Duch znów się odezwał. Ona do niego także. Dała jego numer koleżankom, niech i one wyślą Duchowi esemesy. Czy będzie korespondował także z nimi?
Lecz nie. Nie odpowiedział im, z milionów dziewczyn na świecie wybrał jakimś cudem tylko ją, Kasię z wioski Myszęcin. Skąd miał jej numer? Może traf, los, tajemnica. A może tylko tragiczny przypadek: automatycznie wybite w telefonie cyfry, które złożyły się na jej, Kasi, numer.
– Kocham mój pokój na poddaszu, niski sufit, belki, przecudny piec kaflowy, drewnianą komodę, porozrzucane misie, tak jakbym się nimi dopiero co bawiła, zegar ścienny. Gdy przyjeżdżam, nakręcam go, on gra cudowną melodię – esemesowała Duchowi.
W poniemieckim domu, w którym mieściły się te wszystkie cuda, mieszkał jej dziadek i babcia przybyli po wojnie spod Kamieńca. I tu wychowała się jej matka. Dziadek nie był wylewny dla swych dzieci, ale kiedy urodziła się wnuczka Kasia, stała się dla niego kwiatkiem najmilszym. Oboje mieli ciężki chód i już z daleka było widać, jak idą, tak stąpając we dwoje – duży i mała. Dziadek cieśla urodził się z artystyczną duszą i Kasia także: świat pełen był dla niej poetyckich piękności. Pochłaniała nałogowo książki, ale najbliższa sercu była „Ania z Zielonego Wzgórza” czytana bez końca.
Zdawała do liceum, które głupie nie poznało się na niej, urodzonej humanistce, z talentem do pisania, i odrzuciło za słabą matematykę. Poszła do technikum odzieżowego, choć nienawidziła szycia. – Ale – powiedziała matce – jeśli nie zdam tam matury na piątkę, spalę się chyba ze wstydu.