Archiwum Polityki

Zwierzenia nieprawdziwego Polaka

Dziś będzie o Wenecji, w której się znajduję. Jeśli męczą państwa te moje ciągłe podróże, to proszę zważyć, że mnie też męczą, ale ja nie narzekam. W moim pokoleniu pozostała pamięć wczesnych lat 50., kiedy wydawało się, że już nigdy nie będziemy mogli oglądać dalekich krajów. Opowiadania o zagranicy brzmiały w ustach rodziców jak baśnie i dotyczyły najczęściej świata sprzed drugiej wojny, a więc świata, który już nie istniał, bo po wojnie wszystko się zmieniło.

Wszystko, ale nie Wenecja. Ta trwa od stuleci zastygła w swoim bezruchu jak dekoracja, w której czasem zmieniają się aktorzy, przychodzi młodsza obsada i nowe pokolenie publiczności. Na pierwszy rzut oka Wenecja to nie są ludzie, to tylko kanały i pałace. Prawdziwe życie Wenecji można oglądać zimą w tym krótkim interwale, kiedy sezon się skończył i jeszcze nie zaczął. Wtedy kamienie pokrywa poranny szron, a na targu kupują miejscowe gosposie.

Pisać o Wenecji to niewdzięczne zadanie, bo konkurencja jest ogromna, a przedmiot powszechnie znajomy. Przed laty przewodnicząc jury weneckiego festiwalu zostałem zobowiązany do napisania artykułu do albumu o Wenecji, który miał zadanie uchwycić genius loci tego miasta, goszczącego najstarsze spotkanie filmowców różnych krajów. Wysiliłem się wtedy, by skonstruować na papierze wywód zasłyszany kiedyś w greckim klasztorze. Punktem wyjścia była w nim zagłada. Wenecja na pozór ciągle taka sama, niezmienna, zawieszona w czasie, powoli milcząco umiera. Pochłania ją woda laguny. Obsuwają się brzegi kanałów, rozsypują się kamienne fundamenty i nie pomagają ciągłe restauracje. Proces zniszczenia milcząco kroczy, a perspektywa globalnego ocieplenia i podniesienia się poziomu mórz przesądza o tym, że perła Adriatyku obsłuży jeszcze parę pokoleń turystów i niebawem woda ją pochłonie.

Polityka 37.2003 (2418) z dnia 13.09.2003; Zanussi; s. 97
Reklama