Archiwum Polityki

Nosi ich święta ziemia

Mimo wysiłków Ameryki wydłuża się droga do pokoju na Bliskim Wschodzie

Niebo nad Strefą Gazy stało się domeną izraelskich samolotów F-15 bombardujących kwatery przywódców Hamasu i Dżihadu Islamskiego. Na ziemi, w Jerozolimie i innych miastach Izraela, znów wysadzają się w powietrze islamscy terroryści. Rachunek jest wyrównany, ale wciąż jeszcze otwarty. Perspektywy na pokój nie widać. Najpierw – z błogosławieństwem prezydenta Busha i Unii Europejskiej – szefem palestyńskiego gabinetu został mianowany Mahmud Abbas (Abu Mazen). Świat pokładał w nim wielkie nadzieje: nowy szef zobowiązał się do realizacji pierwszego punktu „mapy drogowej”: do bezkompromisowej walki z infrastrukturą terroryzmu. W ogólnej euforii nie zwrócono uwagi, że jedyny terrorysta na świecie, który otrzymał pokojową Nagrodę Nobla, Jaser Arafat, nie udzielił mu swojego poparcia. W konsekwencji Abu Mazen pozbawiony zaplecza we własnym obozie zamiast rozbrojenia zamachowców Hamasu podpisał z nimi... zawieszenie broni. To zawieszenie, nazywane w tradycji islamu hudną, utrzymało się trzy tygodnie; gabinet Abu Mazena – dokładnie 120 dni.

Tym razem z namaszczeniem Arafata teoretyczną władzę w Autonomii Palestyńskiej przejął Ahmed Karyja (Abu Ala). W retoryce nowego szefa gabinetu nie ma już mowy o rozprawieniu się z infrastrukturą terroryzmu. Są natomiast wysiłki zmontowania koalicji, w której zasiadaliby działacze zbliżeni do Hamasu. Pociągnięcie takie, jeśli zostanie uwieńczone powodzeniem, rozładuje częściowo wewnętrzne napięcia w społeczeństwie palestyńskim. Przypomni ono światu, a także Izraelczykom, że wbrew ogólnie przyjętej opinii Jaser Arafat, wieczny wańka-wstańka palestyńskiej polityki (POLITYKA 4/02), wciąż jeszcze jest prawdziwym decydentem. Udowodnił to powołaniem Palestyńskiej Rady Bezpieczeństwa, na czele której stanie osobiście.

Polityka 38.2003 (2419) z dnia 20.09.2003; Komentarze; s. 18
Reklama