Kwatera generała Ricardo Sancheza, dowódcy wojsk amerykańskich i sojuszniczych w Iraku, który przejął dowództwo od Tommy’ego Franksa, mieści się w pałacu myśliwskim synów Husajna, na peryferiach Bagdadu. To gmach, którego powierzchnię liczyć trzeba nie w metrach kwadratowych, a w hektarach albo kilometrach. Wnętrza zaaranżowane były w stylu forsa-nie-gra-żadnej-roli, co widać po resztkach wyposażenia, jakiego nie zdołano rozszabrować. Amerykanie z dużym trudem przywracają elektryczność, wodę, klimatyzację i łączność.
Kwatera otoczona jest pasem bezpieczeństwa sześciokilometrowej szerokości, za którym słychać czasami serie z karabinów maszynowych lub wybuchy granatów. Dookoła pałacu znajdują się boksy, jak w zoo, w których służba trzymała dzikie zwierzęta. Kiedy synom Husajna Udajowi i Kusajowi zachciało się polowania, dzikie zwierzęta wypuszczano z klatek, a myśliwi strzelali do nich z okien pałacu.
Obeszliśmy najważniejsze komnaty – balową, konferencyjną, recepcyjną, podziwialiśmy tony szlifowanych kryształów, które wisiały jako żyrandole w rotundzie klatki schodowej wielkości stadionu, zajrzeliśmy do cuchnących z powodu braku wody bieżącej, lecz malowanych 24-karatowym złotem toalet, obejrzeliśmy wyrwy po rakietach i puste baseny.
Oficerowie w sztabie – z powodu ponadczterdziestostopniowych upałów, które utrzymują się także w nocy – ubierają się swobodnie, a nawet sportowo. Ale patrole w hełmach i kamizelkach kuloodpornych, z karabinami M16 w rękach (jeśli to Amerykanie) lub z kałachami (jeśli to nasi), trzymają fason cały czas. Na kolację kawał wołowiny z kartoflami i fasolą szparagową.