Archiwum Polityki

Buffalo Soldiers

++

Podczas manewrów załoga czołgu, oszołomiona wskutek nadużycia heroiny, zabija przypadkowo kierowców transportu broni. Na pozostawione przez zgładzonych ciężarówki trafia szeregowiec Ray i przywłaszcza je, proponuje ich zawartość szajce przemytników w zamian za 30 kilo narkotyku. Ale sierżant Lee podejrzewa Raya i zarządza rewizję u niego, nieskuteczną. Lee, z pomocą oddanych mu podwładnych masakruje Raya i usiłuje wyrzucić go z trzeciego piętra, ale Rayowi udaje się pociągnąć za sobą również Lee’go, stara się upaść na Lee’go i ocalić się... czy mu się uda? Cóż to za zdumiewające stosunki w garnizonie, czy jest możliwe, że istnieje takie wojsko? Jest to baza armii amerykańskiej w Stuttgarcie w 1989 r., opisana w powieści Roberta O’Connora i sfilmowana trzy lata temu: dystrybutor zwlekał po ataku na WTC, który wywołał falę sympatii dla armii. Film powstał w innym klimacie: „Pokój, to jest pierdolona nuda”, powiada jeden z klientów – kolegów Raya. Zażywa się więc narkotyki, handluje się, toczą się porachunki, gdy w trakcie którychś ktoś ginie, urządza mu się pogrzeb wojskowy. Dlaczego autorzy wprowadzili wreszcie film do repertuaru? Może liczyli na sensacyjną akcję hollywoodzką, co może się zdarzyć wszędzie, również w wojsku, i neutralizuje temat oraz na postać Raya, który odpokutował, w wykonaniu Joaquina Phoeniksa (był nikczemnym Kommodusem w „Gladiatorze”). Był tu materiał na tragikomedię militarną w rodzaju pamiętnego „MASH”, ale reżyser Gregor Jordan ma rękę ciężką. Niemniej film stanowi kuriozum warte obejrzenia.

Zygmunt Kałużyński

+++ świetne
++ dobre
+ średnie
– złe

Polityka 41.2003 (2422) z dnia 11.10.2003; Kultura; s. 68
Reklama