Archiwum Polityki

Moskwa bez Pietuszek

Rozmowa z pisarzem rosyjskim Wiktorem Jerofiejewem

Adam Krzemiński: – Jak tam Moskwa-Pietuszki dziś?

Wiktor Jerofiejew: – O kurczę, przecież to nie ja napisałem!

Wiem. Wiem nawet, co pan myślał jadąc z Wieniediktem Jerofiejewem windą. Co więc słychać w Moskwie z opowieści tamtego Jerofiejewa.

Jej już nie ma.

A jaka była?

Oczywiście była pijana. I to pijaństwo było całkowicie dysydenckie. Podczas gdy nasza ojczyzna miała budować komunizm, ja i moi kumple uważaliśmy, że powinniśmy pić i się bawić. Jak wielu, ja również przyjmowałem „Moskwę-Pietuszki” jako dysydenckie wyzwanie, parodię i ośmieszenie radziecko-rosyjskiej rzeczywistości. Byłem ogromnym entuzjastą tej książki. Uwielbiałem Jerofiejewa.

Poza Moskwą Wienieczki Jerofiejewa była jeszcze Moskwa – stolica imperium, imperium zła, Moskwa Stalina, Breżniewa, i światowego komunizmu. Też miała swą oficjalną literacką legendę.

Tak, tylko musimy od razu się umówić, że to imperium zła to termin dosyć współczesny, reaganowski, amerykański. Pojawił się, gdy nasz kraj już przechodził głębokie przemiany. Rosja w latach 80., jeszcze przed pierestrojką, już nie była radziecka, wystarczy przeczytać moją „Rosyjską piękność”, żeby to zrozumieć. Nasze kobiety, nasze rosyjskie piękności już wtedy były przygotowane do zmiany systemu. A moja piękność to po prostu Gorbaczow w spódnicy. Dlatego byłbym ostrożny z terminologią. Imperium zła było realne wtedy, gdy w latach 30. rozstrzeliwano co noc po dwieście osób w więzieniu na Łubiance, w centrum miasta. Jednak już po 1956 r. wszystko wyglądało inaczej. Wszyscy oczywiście zdawali sobie sprawę, że komunizm jest obrzydliwy, ale nie można było tego nazwać imperium zła, to było raczej jakieś niedorozumienie zła.

Polityka 41.2003 (2422) z dnia 11.10.2003; Kultura; s. 74
Reklama