Archiwum Polityki

Panie ministrze

Do Pana Ministra Włodzimierza Cimoszewicza

Szanowny Panie Ministrze

Owszem, przyznaję, nie wszystkie Pańskie decyzje w kwestiach wielkiej i globalnej wagi były mi w smak. Nie rozumiem do dzisiaj, co robią nasze wojska w Iraku, nie wiem, po co w imię preambuły zadrażniamy już teraz przyszłoeuropejskie stosunki, paru innych podobnych spraw także nie pojmuję. Ale to są detale. Zdaję sobie sprawę, że ma Pan inne sprawy na głowie. Na przykład kilkaset polskich placówek dyplomatycznych, kulturalnych i konsularnych porozrzucanych po bezmiarze naszego globu. Placówek, które dbają o szczęście i związki z ojczyzną wychodźstwa polskiego, mój i Basi chociażby. Opowiadał Franz Fiszer (cytuję za Słonimskim): „Uczta trwała trzy doby. Sprowadzono z Paryża dwieście beczek zup, podano dwa tysiące bażantów. Stałem na czele szlachty łomżyńskiej. Po trzech dobach wspaniałego ucztowania, gdy wyszliśmy na dziedziniec – czerkiesi szarżowali i płażowali nas szablami. Dlaczego? – Jak to dlaczego? Żeby się nam we łbach nie poprzewracało”. Otóż, Panie Ministrze ma Pan po stokroć rację. Polak zamieszkujący poza granicami Rzeczypospolitej zarabia przeważnie w zielonych albo euro, ogląda lub przynajmniej oglądać może w naturze to, co rodak nad Wisłą tylko w albumach wypatrzy (jakieś Lizy Mony, Niagary, Bewerly albo inne Akropole), więc we łbie mu się zaczyna kotłować od tej rozpusty. Trzeba go więc sprowadzić na ziemię. Z tego zadania, piszę to z najwyższym uznaniem, Pańscy urzędnicy wywiązują się znakomicie, nieporównywalnie lepiej niż ich geremkowscy czy bartoszewscy poprzednicy.

Za takiego Bartoszewskiego chciał człowiek przedłużyć ważność paszportu, szedł do konsulatu, płacił parę groszy i wbijali mu do dokumentu odpowiednią pieczątkę.

Polityka 41.2003 (2422) z dnia 11.10.2003; Stomma; s. 114
Reklama