Żaglowców, symbolu i chluby Polski morskiej, ostało się niewiele. „Dar Młodzieży” służy pod banderą Akademii Morskiej w Gdyni i szkoli studentów tej uczelni. „Pogoria” należy do stowarzyszenia STA, korzysta z pomocy miasta Gdynia. „Fryderyk Chopin” to własność Kredyt Banku, armatorem „Zawiszy” jest ZHP, „Kapitana Głowackiego” Polski Związek Żeglarski. Za rejsy na tych jednostkach trzeba płacić i to niemało. Organizują co prawda tzw. szkoły pod żaglami, według starego pomysłu kapitana Krzysztofa Baranowskiego, ale rzecz jasna za pieniądze. Jest jeszcze „Oceania”, należąca do Polskiej Akademii Nauk, i „Iskra II”, własność Marynarki Wojennej, oba żaglowce zamknięte dla amatorów pływania.
I to już wszystkie polskie statki żaglowe. Więc na czym mają pływać owe tysiące młodych ludzi, często z ubogich rodzin, by kształtować w walce z morskim żywiołem swoje charaktery?
Żeglarz nie chce być lekarzem
Największa fregata polskiej floty żaglowej „Dar Młodzieży” wypływa w rejs ze studentami gdyńskiej Akademii Morskiej. Na nabrzeżu rodziny żegnają kandydatów na marynarzy. Przemek Sieczka z Jarosławia, student II roku, trochę się boi. Pierwszą morską praktykę zaliczył na motorowcu „Horyzont II”. – To nie było przyjemne – wspomina. – Przeszedłem chorobę morską. Jak będzie teraz?
Morze wygląda spokojnie, ale Przemek wie, że pogoda w każdej chwili może się zepsuć. Obserwuje niebo. Najpierw pojawią się cirrusy (pierzaste chmurki), po nich cirrostratusy – to już pewne jak w banku, że zacznie wiać. A kiedy słońce przesłonią cumulonimbusy, niebo przeszyją błyskawice, zerwie się najpierw szkwał, potem wicher i spadnie ulewa.