Co robi Tamil w restauracji? Je obiad, jak wszyscy”, a „Skąd Kosowar ma radio samochodowe? Kupił je w sklepie, jak wszyscy”, zaś „Co robi Tajka, kiedy zapada noc? Zapala światła, jak wszyscy”. Seria takich plakatów, walczących z uprzedzeniami dotyczącymi cudzoziemców mieszkających w Szwajcarii, miała zatrzymać rosnącą falę ksenofobii. Tak przynajmniej planowała Fundacja do walki z Rasizmem i Antysemityzmem, firmująca tę kampanię. Nie do końca się udało: po ostatnich wyborach największą partią kraju została populistyczna Unia Demokratyczna Centrum [unknown_code]Christophe’a Blochera (27 proc. głosów), który winą za serię szwajcarskich niepowodzeń obarcza głównie cudzoziemców. Trudności gospodarcze, plajta za plajtą (w tym linii Swissair, narodowego symbolu), kłopoty dotykające nawet sektor bankowy i ubezpieczeniowy – to wszystko nasiliło izolacjonizm i niechęć do Europy. Demagogiczny Blocher umiał wykorzystać te nastroje. Rzucił też wyzwanie szwajcarskiemu systemowi rządzenia: od 1959 r. sprawdzała się „magiczna formuła” – siedmioosobowy rząd złożony z wybranych przez parlament przedstawicieli czterech największych partii. Blocher zażądał miejsca w rządzie dla siebie. Dla sprawnej szwajcarskiej „demokracji konsensu” to niespodziewany incydent.
Polityka
44.2003
(2425) z dnia 01.11.2003;
Ludzie i wydarzenia. Świat;
s. 14
Reklama