Archiwum Polityki

Pożegnanie kawiarni

Dawniej niż dawno wyobrażałem sobie, że tak jak znana z wiersza Ulica Wielkiej Kolędy jest gdzieś na skraju świata Kawiarnia, w której znalazły azyl wszystkie dowcipy, powiedzonka, kąśliwe zwiszenrufy, fraszki, epigramaty, pamfleciki, obserwacje awansowane do stopnia uogólnień. Obok tej Kawiarni wygospodarowano kąt na cmentarzyk dla żartów skonfiskowanych, zdjętych przez cenzury – polityczną, obyczajową, konfesyjną.

W dniu święta, nazwijmy ten dzień dniem Wszystkich Zdjętych, alejkami przechadzają się cienie żałobników odwiedzających zmarłych zaraz po urodzeniu. Widzimy postacie z historii literatury, z pomników, pamiątkowych tablic, bibliotecznych sal. Arystofanes dotąd nie może pogodzić się z tym, że poharatano mu komedię o ptakach, uzasadniając ingerencje uwagą, że zły to ptak, co kala własne gniazdo, rad w nim posprzątać, a przecież powinien się zachwycić. Molier powtarza w myślach frazy ze „Świętoszka”, które nie przypadły do gustu monarsze i biskupom. Wolter podtyka pod nos obsypany diamencikami dozownik i zaciąga się przechowywanym tam fernejskim powietrzem, by nie zadławić się zaduchem kruchty, fetorem kadzidła. Gogol, mijając mogiłkę drugiego tomu „Martwych dusz”, rozsypuje popiół – tyle zostało z satyrycznej powieści, ciśniętej do pieca w paroksyzmie lęku. – „Rękopisy nie płoną!” – pociesza go Bułhakow, lecz sam nie bardzo wierzy, że obłaskawi płomień. Zjawia się spóźniony o epokę dostawca teatralnego repertuaru prowincjusz Michał Bałucki. Patrząc na poniechane pomysły komedyjek i farsetek żali się na najsroższą z cenzur – cenzurę publiczności: – „Dlaczego nie chcecie się śmiać?” – pyta bezradnie.

Polityka 44.2003 (2425) z dnia 01.11.2003; Groński; s. 101
Reklama