Po wielkim sukcesie „Shreka”, który został zrealizowany w DreamWorks Stevena Spielberga, konkurencja na rynku animacji filmowej wyraźnie się zaostrza. Rywale: Studio Pixar i Wytwórnia Disneya rok w rok starają się zaskoczyć czymś nowym. Wygląda na to, że wreszcie się udało, bo „Gdzie jest Nemo” – słodka opowieść o miłości ojcowskiej i dojrzewaniu do życiowej samodzielności rybki zwanej błazenkiem – podbiła tego lata serca Amerykanów i zostawili oni w kasach kin prawie 400 mln dol., co czyni ten film jednym z największych przebojów roku. Całkowicie zasłużenie, bo dzieło Andrew Stantona i Lee Unkricha wzrusza i bez nachalnego dydaktyzmu przekazuje wartości rodzinne. Mały Nemo jest nieposłusznym synkiem Marlina, nadopiekuńczego ojca, który po tragicznym wypadku, w wyniku którego zginęła jego żona i reszta potomstwa, chciałby mu zapewnić bezpieczny i beztroski żywot. Niestety, Nemo zostaje wyłowiony przez ludzi i wrzucony do akwarium, a nieszczęśliwy ojciec próbuje go ratować. Odyseja obu bohaterów nie byłaby tak ciekawa, gdyby nie liczne odniesienia do morskich filmów (m.in. „Szczęk”) oraz znakomite role stworzone przez polskich aktorów dubbingujących ich głosy.
Janusz Wróblewski
++ dobre
+ średnie
– złe