Proboszcz z Nadolic Wielkich niechętnie mówi o niemieckim cmentarzu, na którym złożono szczątki ponad 12 tys. niemieckich żołnierzy, którzy zginęli w 1945 r. na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie. – Jestem księdzem i zmarłych traktuję równo.
Dojechać do cmentarza jest łatwo. Wystarczy minąć kościół i wjechać na specjalnie zbudowaną drogę dojazdową. Kierunek wskażą solidne dwujęzyczne drogowskazy.
Wybrukowane alejki, przystrzyżona trawa. Marmurowe tablice z nazwiskami. Mają przypominać, że ofiarami wojny byli także Niemcy. Cmentarz jest jednym z wielu parków pokoju. Został założony przez Ludowy Niemiecki Związek Opieki nad Grobami Wojennymi. Opiekun tego miejsca jest opłacany przez fundację Pamięć. Na cmentarzu rosną 622 drzewka. Dęby, buki i klony. Każde kosztowało 500 marek. Przy każdym jest tabliczka z nazwiskiem fundatora. Za drzewka płaciły osoby prywatne, stowarzyszenia byłych niemieckich żołnierzy i związki wypędzonych. Wśród nich Witold Krochmal, były wojewoda dolnośląski. Na miejscu można też dostać bezpłatne foldery i pocztówki.
– Przyjeżdżają tu Niemcy, którzy szukają krewnych. Dla nich mamy specjalną księgę z nazwiskami – mówi Henryk Hartwich, opiekun cmentarza. Tysiące nazwisk ułożonych w porządku alfabetycznym. Przy każdym data urodzenia, śmierci i numer bloku, gdzie zmarły jest pochowany. Niemiecki porządek i skrupulatność. W tych zapisach próżno szukać informacji, w jakiej formacji służył zmarły. – Z tego, co wiem, to tu leżą zwykli ludzie. Żołnierze i cywile. Najwięcej tych, którzy zginęli we Wrocławiu – mówi Hartwich.
Ale ludzie z wioski po cichu mówią co innego:
– Na tym cmentarzu leżą strażnicy z obozu koncentracyjnego w Miłoszycach – informuje jeden z mieszkańców.