Archiwum Polityki

Szal Anity Błochowiak

Zciężkim sercem zabieram się kolejny raz do pisania o sejmowej komisji śledczej, do tej pory najwięcej razy w życiu (i w dodatku pod rząd) pisałem o Mao Tse-tungu – nie jest to odpowiednie skojarzenie.

Ale nagle żal mi się sejmowej komisji śledczej zrobiło, obraduje ona bez końca, bez końca przesłuchuje – jakby celem wzmożenia monotonii – wciąż tych samych świadków. Za oknami sali kolumnowej zmieniają się pory roku, a komisja wciąż za tym samym stołem siedzi i wciąż nad dochodzeniem do prawdy się biedzi. Ach, oczywiście nie z powodu uciążliwego siedzenia za stołem żal komisji sejmowej mi się zrobiło, akurat siedzenie za stołem i zwłaszcza bezpośrednie transmisje z tego siedzenia losy członków komisji określają, konstytuują i porządkują. Życie, nawet na wskroś intymne życie członków komisji będzie się odtąd dzielić na życie przed komisją i życie (jeśli, ma się rozumieć, obrady dojdą do końca) po komisji. Ważne daty swej egzystencji członkowie komisji ustalać będą w oparciu o tę cezurę – tamten samochód, tamto mieszkanie i tamto dziecko było jeszcze przed komisją, będą wspominać prehistorię – ta podróż, ten dom i ta przygoda, to się już musiało zdarzyć po komisji, będą własne biografie aktualizować – na pewno po komisji, bo przecież pamiętam to nieznośne poczucie pustki, jakie po komisji mnie ogarnęło – niejeden z nich będzie z nostalgią wspominał i pełne prawo będzie miał do nostalgii.

Dla niektórych, np. dla posła Bogdana Lewandowskiego (w kręgach siedzącej dzień i noc przed telewizorem młodzieży określanego ksywą Leśny Dziadek), czas komisji to będzie najpiękniejszy czas w życiu. Dla posła Lewandowskiego czas komisji niechybnie będzie czasem, który zatrzyma się w miejscu, do końca życia ten dzielny człowiek opowiadał będzie, jak to sama wszechwładna Liga Polskich Rodzin po trzykroć próbowała wysadzić go z siodła i po trzykroć padła.

Polityka 46.2003 (2427) z dnia 15.11.2003; Pilch; s. 100
Reklama