Archiwum Polityki

O co te wojny

W kapitalizmie – pisze Peter Englund – rywalizujące podmioty mogą kwitnąć i wzrastać jednocześnie. Nie było to możliwe w systemie feudalnym, bo ziemia – główny twórca dochodu – nie mogła się rozrastać, lecz tylko zmieniać właściciela, a takich zmian dokonywano głównie z bronią w ręku. Dlatego tak wiele wojen i tak długi ich przebieg były w efekcie nieuniknioną konsekwencją systemu feudalnego”. Gdybyśmy przyjęli to niezwykle daleko idące uproszczenie, powstawałoby naturalnie pytanie, dlaczego w kapitalizmie nadal prowadzi się wojny. Albowiem, odpowiedziałby porządny marksista, następuje walka o rynki zbytu, siłę roboczą etc. Kolejne lata zmieniły jednak i te wyobrażenia. Okazało się, że rynek nie zależy bezpośrednio od dominacji politycznej, siła robocza pcha się drzwiami i oknami, tak że trzeba się przed nią bronić... O co więc mordowali się ludzie u schyłku XX i mordują w początku XXI w.?

Wbrew modnym jeszcze niedawno teoriom głoszącym zastąpienie polityki przez ekonomię okazuje się, że krew płynie najczęściej z powodów ideologicznych. W ciągu ostatnich dziesięciu lat trudno wręcz wskazać przykład działań zbrojnych na szeroką skalę, których głównym źródłem byłyby motywy gospodarcze. Nawet w inwazji Iraku na Kuwejt nie o to przede wszystkim chodziło. Wręcz odwrotnie. Palestyńczycy mieliby najwięcej do wygrania na pokojowej kooperacji z Izraelem, Indie z Pakistanem, Czeczenia z Rosją. Coraz częściej i wyraźniej konflikty mają charakter etniczny, religijny, ustrojowy. To zaś zmienia stopniowo, lecz i zasadniczo ich kształt.

Dopóki chodzi tylko o ekonomię, sprawa jest zasadniczo prosta. Wystarczy podporządkować sobie newralgiczne ośrodki władzy, przekazać je w ręce oddanych nam – gdyż bez nas nie istnieją – figurantów i odcinać kupony.

Polityka 46.2003 (2427) z dnia 15.11.2003; Stomma; s. 106
Reklama