Trwa czarna seria w górnictwie. 14 listopada w kopalni Jas-Mos zginął 51-letni górnik. Kilka dni wcześniej w kopalni Bytom zerwała się lina z kołowrotu ciągnącego wózek z węglem na górę – wagonik spadł w dół i zabił 31-letniego górnika. Było to tuż po tym, jak w kopalni Sośnica w Gliwicach wybuchł metan – zginął 50-letni górnik, w szpitalu kolejny, a dwóch walczy o życie. W tym roku pod ziemią zginęło 30 górników, z tego 24 fedrujących węgiel kamienny. W dolnośląskich kopalniach miedzi śmierć też zbiera żniwa, choć na szczęście mniejsze.
Poziom bezpieczeństwa pracy w górnictwie mierzy się m.in. ilością wypadków śmiertelnych na milion ton wydobytego węgla. U nas w ubiegłym roku wskaźnik ten wyniósł 0,32, w tym roku, za 10 miesięcy – 0,21. USA i Niemcy notują 0,04 wypadków śmiertelnych na milion ton. Wyższy Urząd Górniczy przesłał niedawno wicepremierowi Jerzemu Hausnerowi poufny raport, w którym alarmuje o nadciągających niebezpieczeństwach. Jedna trzecia wydobywanego węgla pochodzi z pokładów podpoziomowych (głębiej niż sięga kopalniany szyb). Brakuje nowych urządzeń – a właśnie dekapitalizacja sprzętu to druga, po ludzkiej nieostrożności, przyczyna wypadków. Za mało jest też czujników wykrywających z wyprzedzeniem nadciągające niebezpieczeństwa (np. wzrost stężenia metanu, pyłu węglowego, ruchów górotworu).