Niemal wszyscy zabierający ostatnio głos zgadzają się, że telewizja publiczna musi być zupełnie inna niż ta, która dziś istnieje. Niektórzy stracili już nadzieję na możliwość poprawy i dowodzą, że zamiast szukać sposobów na rozsupłanie węzła, lepiej go przeciąć i Telewizję Polską SA po prostu sprywatyzować. Czy jednak wchodząc do Unii Europejskiej Polska powinna rezygnować z narzędzia, którym wszyscy członkowie Wspólnoty posługują się dla ochrony własnej tożsamości kulturalnej? Zanim podejmiemy decyzję o zaoraniu Woronicza, warto jeszcze, jak sądzę, podjąć próbę przywrócenia publicznej telewizji społeczeństwu. W wypowiedziach tych osób, które o mediach publicznych jeszcze chcą rozmawiać, na wszelkie sposoby odmieniane jest słowo „misja”. Określenie misja w odniesieniu do mediów publicznych jest wyjątkowo niefortunne, a w dodatku używane w bardzo różnym znaczeniu. Wedle dokumentów Unii Europejskiej, misja to realizacja zróżnicowanych celów publicznych, nadawanie „zrównoważonej i zróżnicowanej oferty programowej”, która w dodatku ma służyć „zaspokajaniu demokratycznych, socjalnych i kulturowych potrzeb danego społeczeństwa”.
Na jednym krańcu świata mediów jest misja, na drugim – komercja,
a więc działalność handlowa. Nie ma tu mowy o demokracji i kulturze, tylko o takiej ofercie, na którą jest po prostu popyt. Cóż to jednak za handel, jeśli produkt jest dostarczany odbiorcy bezpłatnie? Przecież program telewizji Polsat czy TVN możemy oglądać nie płacąc nadawcy ani grosza.
To kolejne nieporozumienie. Produkt nie jest dostarczany bezpłatnie, bo produktem wcale nie jest program. To nie program jest przedmiotem sprzedaży. Przedmiotem sprzedaży jest uwaga widza, uwaga widowni zgromadzonej przed ekranem, a kupującym jest zleceniodawca reklam.