Stała, zamieszkana baza na Księżycu założona w ciągu najbliższych 10 lat, później lot załogowy na Marsa, może wyprawa na którąś z planetoid oraz budowa statków kosmicznych nowej generacji – taki niezwykle ambitny program amerykańskiego „powrotu do kosmosu” rysuje George Bush. Chodzi o nowy wizerunek prezydenta – takiego, który wytycza narodowi śmiałe cele (komentatorzy natychmiast podchwycili analogie z Johnem Kennedym) i prowadzi do szczytnych zadań. Taki image bardzo się przyda w tegorocznych wyborach. Wiadomo też, że wszelkie plany kosmiczne napędzają ziemskie badania technologiczne oraz wielki przemysł. Są też powody przyziemne: przed rokiem, po katastrofie promu Columbia, wstrzymany został program lotów załogowych. Potrzebny był nowy impuls oraz wizja. Oderwanie się od przyziemności wojny w Iraku i rekordowo niskiego kursu dolara. A przy okazji otwarty został fascynujący rozdział podboju kosmosu. Tyle zadań w jednym, więcej niż w szamponie.
Polityka
3.2004
(2435) z dnia 17.01.2004;
Ludzie i wydarzenia. Świat;
s. 15
Reklama