Archiwum Polityki

Kto skończy tę wojnę

Kac po zerwaniu unijnego szczytu w Brukseli i wyraźna zapaść w stosunkach z Niemcami stwarzają także szansę. Dają przerwę na myślenie i na remanent: co się właściwie między nami stało?

Wydaje się, że rok temu Leszek Miller jednym pociągnięciem pióra pod „listem ośmiu” (wspierającym amerykańską interwencję w Iraku) przekreślił tę polsko-niemiecką wspólnotę interesów, która przez lata dziewięćdziesiąte była fundamentem naszej strategii europejskiej. Polskie poparcie dla zjednoczenia Niemiec i niemieckie dla polskich dążeń do członkostwa w NATO i UE przesłania teraz cała sieć sprzeczności interesów i nieporozumień: od wojny w Iraku i roli USA w Europie, poprzez spór wokół upamiętnienia cierpień niemieckich wypędzonych, aż po kryzys konstytucyjny w UE. Do tego dochodzą sprawy finansowe, dostępu do niemieckiego rynku pracy, niezałatwione (jakoby) kwestie własności i wreszcie generalnie ponoć lekceważący stosunek Niemców do Polaków, a w niektórych polskich mediach nawrót dawno zdawałoby się przezwyciężonego języka dziedzicznej wrogości.

Jeszcze przed kopenhaskim szczytem w grudniu 2002 r. polski premier i niemiecki kanclerz na prywatnej kolacji znajdowali wyjście z negocjacyjnych niedoróbek. Demonstrowali sztamę jak mało kto przed nimi. W końcu Helmut Kohl przyjmował korowód polskich premierów, a i Schröder wpadał do Polski kilka razy w roku. Co prawda „list ośmiu”, świadomie przez Amerykanów wymierzony afront wobec Niemiec i Francji, dotknął go do żywego, to jednak (w odróżnieniu od Jacquesa Chiraca) przez cały rok demonstracyjnie bagatelizował rozbieżności z Polską w sprawie Iraku, wsparł polski sprzeciw wobec ulokowania Centrum przeciwko Wypędzeniom w Berlinie, ale dawnej komitywy z polskim premierem już nie było. W Brukseli w grudniu 2003 r. kanclerz miał dla swego dawnego przyjaciela całe siedem minut.

Polityka 3.2004 (2435) z dnia 17.01.2004; Świat; s. 46
Reklama