Odkąd Janina Paradowska we wrześniu ubiegłego roku na spotkaniu w krakowskim klubie »Polityki« zaprezentowała żonę prezydenta Kwaśniewskiego jako prawdopodobną kandydatkę do najwyższego urzędu w państwie, wszyscy zastanawiają się nad kulisami tej decyzji – pisze Janusz Rolicki w „Rzeczpospolitej” (6 stycznia) i dalej myśl rozwija – redakcja pani Paradowskiej nie tylko zgłosiła nieoczekiwaną kandydatkę, lecz jeszcze na swe barki wzięła pierwszy etap jej kampanii wyborczej, a więc koszt wielowariantowych badań sondażowych. Wynika z nich, że pani Jolanta już w pierwszej turze mogłaby, podobnie jak jej małżonek w roku 2000, wygrać przyszłą elekcję prezydencką. Jest to prawdziwe wejście smoka”.
W powyższym tekście tylko ostatnie zdanie o wejściu smoka jest prawdziwe. Nie przedstawiłam bowiem na spotkaniu w Salonie „Polityki” w studenckim klubie Pod Jaszczurami pani Jolanty Kwaśniewskiej jako prawdopodobnej kandydatki do najwyższego urzędu w państwie, lecz jako najpopularniejszą kobietę w Polsce, moja redakcja tej kandydatury też nie zgłaszała (gdzie i jak?), zamówiła jedynie jednowariantowe pytanie w OBOP (koszt 1400 zł plus VAT) i jego wynik ogłosiła. Nie prowadziła też żadnej kampanii. „Polityka” wydrukowała na temat własnego sondażu raptem trzy artykuły, co nijak się ma do płacht zadrukowanego papieru na przykład w „Rzeczpospolitej”, która rzeczywiście zamówiła wielowariantowe badania, w których Jolanta Kwaśniewska wygrywa już w pierwszej turze (w naszym zdobyła jedynie 34 proc. głosów). Tak więc w tym pierwszym etapie kampanii w porównaniu z dziennikiem, na łamach którego red. Janusz Rolicki zamieścił swój artykuł, spisaliśmy się raczej słabo i być może dlatego autor, chcąc podciągnąć swoje wywody pod z góry założoną tezę, musiał aż tak bardzo minąć się z prawdą.