Archiwum Polityki

Wnuk kloszarda

W latach siedemdziesiątych minionego wieku w barze mlecznym przy ulicy Tadeusza Kościuszki w Krakowie rezydował pewien kloszard, którego widmo łazi za mną do dziś.

Kloszard należał do kategorii zdegenerowanych arystokratów, w jego siwych, zmierzwionych kłakach był cień kunsztownie kiedyś układanych srebrnych kędziorów, wyplamione i zeskorupiałe od brudu palto nosił niczym płaszcz królewski, jego maniery były nienaganne, z każdego gestu i z każdego spojrzenia pałała duma. W tym, że widywało się go tylko w jednym lokalu, też był element odwiecznej rytualności, choć nie do końca: lokalowi był wierny, stolikowi nie bardzo, stoliki zmieniał gorączkowo. W chwilach zdobywania pokarmu wypadał z arystokratyzmu, nikczemnie i zwierzęco się przeistaczał, knurzo wypatrywał jakichś pozostawionych resztek, ze szczurzą zręcznością zajmował zwalniane miejsce i przystępował do uczty.

Gdy jednak osiadł i łapczywym spojrzeniem oszacował zdobycz, wszystko wracało do najwyższej formy, barowy zydel znów był tronem, majestat obejmował władzę. Biesiadował długo, z niesłychanym wykwintem manipulował aluminiowymi sztućcami, z wrogą wyższością rozglądał się po mrocznym wnętrzu. Jego wroga wyższość brała się ze sprzeciwu wobec widocznego na każdym kroku upadku obyczajów i estetyki. Był człowiekiem starej daty i specjalnie bolesna dlań była nowoczesność kobiecych strojów, fryzur i makijaży.

A fe! – krzyczał nagle, snadź boleśnie złym smakiem ugodzony. – A fe! Tak pani jest umalowana, że ja jeść nie mogę! I z naganą przyglądał się jakiejś barowej nieszczęśnicy, co pobladłe usta pociągnęła najtańszą szminką, i w oburzeniu odsuwał talerz i dla wszystkich było jasne, że teraz trzeba będzie go długo przepraszać, zanim zechce dokończyć resztkę zdobycznego purée okraszonego buraczaną mazią.

Polityka 3.2004 (2435) z dnia 17.01.2004; Pilch; s. 88
Reklama