Ciekawie zapowiada się proces wytoczony przez prałata Henryka Jankowskiego pisarzowi Pawłowi Huelle o naruszenie dóbr osobistych. Poszło o sformułowania, których Huelle użył w felietonie „Rozumieć diabła”, opublikowanym przez „Rzeczpospolitą” w maju br., jeszcze przed wybuchem „afery molestacyjnej”. W tekście tym padły stwierdzenia, że ks. Jankowski „przemawia jak gauleiter, gensek, nie jak kapłan”, że „polskość wymieniłby w każdej chwili na dowolny paszport – volksdeutscha, Irakijczyka czy Rosjanina, gdyby szły za tym piękne szaty, nowe limuzyny, tytuły i ordery”.
– Orzeczenie w tej sprawie będzie miało szerszy wydźwięk, będzie z niego wynikało, czy debata publiczna może być prowadzona takim językiem – stwierdza Wojciech Szczurek, prezydent Gdyni, a zarazem doktor prawa. – Oczekuję, by sąd określił granice. Ale prócz granic, które wyznacza prawo, są jeszcze granice smaku, wrażliwości, tolerancji.
Sam Huelle tłumaczy się poetyką pamfletu i że „pamflet tak się ostro pisze”. Przedstawiciele establishmentu z Wybrzeża na ogół są zgodni co do tego, że jakaś granica została przez pisarza przekroczona. Marek Suchar, psycholog społeczny, mówi, że Huellego „poniosła swada” i użył zbyt daleko idących sformułowań, „trochę nie do obrony”. Stefan Chwin, pisarz, mówi o „rozpędzeniu się”, o „lapsusie pióra”. Inny intelektualista z Wybrzeża stwierdza, iż nie ma przekonania do „temperatury tekstu”. – Słowa zaczynają później żyć własnym życiem jako pewien wzór dyskursu publicznego – uważa prof. Brunon Synak, socjolog, przewodniczący Pomorskiego Sejmiku Samorządowego.