Archiwum Polityki

Masa przebojów

+++

Ostatnie płyty Fatboy Slima były tylko przyzwoite. Po sześciu latach artysta wraca do wysokiej formy. „Palookaville” to kopalnia hitów, na miarę tych ze słynnej już płyty „Yoe’ve Come a Long Way, Baby” z 1998 r. Mieszając przeróżne wątki od R&B, przez punkową wściekłość, szamańskie techno aż po plastikowe New Romantic, Grubas stworzył zbiór wspaniałych piosenek. Klubowy weteran, twórca alternatywnego, elektronicznego bigbitu jest już dzisiaj artystą mainstreamowym. Można powiedzieć, że to już pop. Ale jaki! Gdyby nasze rodzime gwiazdy pop-estrady zechciały zbliżyć się choć trochę do tego poziomu, do tej kultury tworzenia pieśni masowych, które różnią się od siebie czymkolwiek, nie są przy tym hiphopowym stękaniem (joł ziomale joł, madafaka joł) i nie przywodzą na myśl zmuszanych do śpiewania półbutów, nasz kraj byłby o wiele weselszy. Poszło w bok, chociaż fakt, że Fatboy Slim nie przypomina większości rodzimych artystów, jest poważną rekomendacją. Niedzielne gwiazdy z „Idolów”, „Barów” czy nawet te „zawodowe” jak Budka Suflera, Wiśniewski, Kowalska nawet gdyby śpiewały jeszcze 50 lat (nie daj Boże), wszyscy razem wzięci i tak nie wyśpiewają takich przebojów jak Gruby. No i w takiej masie.

Fatboy Slim, „Palookaville”, Skint

+++ świetne
++ dobre
+ średnie
– złe
Polityka 45.2004 (2477) z dnia 06.11.2004; Kultura; s. 67
Reklama