Spośród szarości wyłania się przedziwny dom. Biało-niebiesko-różowa fasada wysadzana szkiełkami, poukładane wokół głazy poznaczone śladami natchnienia malarza. Płot z resztek metalowych elementów powyginany na wszystkie strony, jak sen szalonego spawacza.
Kto choć raz zatrzyma się i przekroczy drzwi domu z napisem Republique of Imagination, ten już nigdy nie pomyli Mirosławca z innym miejscem. A o pomyłkę nie byłoby trudno: to jedna z podobnych do siebie miejscowości, przez jakie przejeżdża się drogą nr 10 z Bydgoszczy do Szczecina (27 km od Wałcza, 3 tys. mieszkańców osiedlonych tu w czasach funkcjonowania PGR, jeden większy zakład dający zatrudnienie garstce ludzi). Mija się je i nie zostawiają żadnego śladu w pamięci.
Solveig Sherwood pojawiła się tutaj na początku 2001 r.
Kupiła opuszczony dom i zaczęła go zmieniać. Szarobury betonowy klocek dostał najpierw kolorową fasadę. Fasada zaczęła obrastać najdziwniejszymi przedmiotami, w środku miasteczka rósł architektoniczny dziwoląg.
Solveig ściągnęła z okolicy młodzież, domorosłych artystów. Dała farby, materiały. Powiedziała: Róbcie z wnętrzem, co wam podpowie dusza artysty, macie darmowy plener. Więc tworzyli, wykorzystując to, czego inni się pozbywają, co można znaleźć na wysypiskach śmieci, złomowiskach. Sherwood nie wtrącała się, przywoziła tylko zardzewiałe elementy starego pługa śnieżnego, potłuczoną terakotę, z której układali mozaikową podłogę, albo trzy tony resztek ceramiki. Teraz porcelanowe wazy i dzbanki sterczą ze ścian i sufitu.
Dzisiaj dom wygląda jak pokolorowane przez dzieci jedno z wczesnych dzieł Gaudiego. – To kicz – przyznaje Solveig ze szczerością.