Archiwum Polityki

Nieśmiertelny kot polski

Niestrudzeni posłowie naszej prawicy wspięli się na kolejny szczyt populistycznej demagogii (przy takim alpinistycznym rozpędzie niedługo ośmiotysięczników zabraknie). Głosowali oto nad przywróceniem w Polsce kary śmierci. Obeszło się bez ostatecznej kompromitacji, gdyż wniosek, minimalną zresztą większością głosów, został odrzucony. Wieczorem w telewizyjnych „Wiadomościach” spikerka obolałym głosem zakomunikowała nam tę nowinę, dorzucając do razu: „...chociaż 75 proc. Polaków jest za najwyższym wymiarem kary”.

Zacznijmy od tego, że wszelkie takie wyliczenia są złudne. Sam stanowię tego przykład najlepszy. Jestem otóż zwolennikiem kary śmierci i przeciwnikiem jej przywrócenia. Nie ma w tym żadnej niekonsekwencji. Podczas pacyfikacji koliszczyzny, czyli powstania hajdamaków, oświecony i łagodny z natury król Stanisław August Poniatowski zaproponował, żeby złapanych karać (co dziesiątego) ucięciem jednej nogi i ręki. „To więcej nastraszy i uskromi jak śmierć: są tego dawniejsze przykłady” – pisał. Kto wie, czy żyjąc w tamtych czasach i mając świeżo w pamięci rzeź humańską nie byłbym się z nim zgodził. Dzisiaj, czytając o niektórych sadystycznych mordach, też gotów jestem kłuć i rąbać, a myśl, że potwór siedział sobie będzie dożywotnio w ogrzewanej celi i żarł trzy posiłki dziennie na koszt podatnika, stwarza mi istotny dyskomfort obywatelski.

Nie tak dawno, co gorąco popierałem i popieram, weszła Polska do Unii Europejskiej. Unia zaś, pomijając już podpisane przez Rzeczpospolitą konwencje, jest swoistym klubem. W klubie tym postanowiono zaś, że kary śmierci, a również ucinania rąk i nóg, się nie stosuje.

Polityka 45.2004 (2477) z dnia 06.11.2004; Stomma; s. 111
Reklama