Z wprowadzonej właśnie przez Sejm czwartej 50-proc. stawki PIT dla osób, których roczne dochody przekraczają 600 tys. zł, budżet nie dostanie nawet 240 mln, na które liczą rozgorączkowani posłowie. Z czterech tysięcy osób, które miałyby zostać objęte tak wysokim podatkiem, większość z pewnością skorzysta z legalnych możliwości niższego opodatkowania. Jest ich wiele, niektóre głośno podpowiada nawet wiceminister finansów: można, zamiast pracować na etacie, zawrzeć z pracodawcą kontrakt menedżerski objęty 20-proc. stawką podatku. Założyć własną firmę i przestać być pracownikiem najemnym, który w naszym kraju jest coraz bardziej dyskryminowany – może warto by zapytać Trybunał Konstytucyjny, czy jest to zgodne z konstytucją? Można wreszcie przenieść się z dochodami do raju podatkowego, a w najgorszym razie do Słowacji, gdzie obowiązuje 19-proc. stawka PIT, sąsiedzi się z pewnością ucieszą z dodatkowych wpływów, przecież po to obniżyli stawki.
Na biednego nie trafiło, osoby z tak wysokimi dochodami stać na najlepszych doradców podatkowych. Stać je było także wcześniej, gdy płaciły 40 proc., ale z jakichś powodów decydowały się dzielić z fiskusem, choć wielu rzeczywiście najbogatszych Polaków już od dawna tego nie robi. Prezesi banków – a to oni stanowią grupę najlepiej opłacanych menedżerów, na czele z Bogusławem Kottem, szefem Millennium – twierdzili, że bankowcom po prostu nie wypada szukać furtek podatkowych. Teraz, być może, zmienią zdanie. Wyraźnie przecież widać, że Sejm zamiast doskonalić – psuje nie tylko system podatkowy, ale całe nasze finanse publiczne.
W naszym systemie podatkowym darmo dopatrywać się logiki czy nawet tak zwanej sprawiedliwości społecznej.