Kariera litewskiej Partii Pracy powinna być badana na wydziałach nauk politycznych jako szybki szlak z nędzy do pieniędzy. Działając na scenie publicznej zaledwie rok, Partia Pracy stała się pierwszą partią polityczną kraju (w I turze wyborów parlamentarnych zdobyła 29 proc. głosów, dużo więcej niż partie rządowe: 20 proc. – koalicja socjaldemokratów i liberałów premiera Brazauskasa i marszałka sejmu Paulauskasa). Sprawcą tego cudu jest 45-letni Wiktor Uspaskich, litewski milioner, który ma 50 mln dol., a może i więcej, co na Litwie liczącej 3,7 mln ludności jest prawdziwą fortuną. Ale to swój chłop. Mówi językiem bardzo prostym, zrozumiałym. Może dlatego, że litewskiego nauczył się dopiero po przyjeździe na Litwę w 1985 r. Ma dryg do biznesu i najwyraźniej podoba się wyborcom. Do tego stopnia, że słoiki ogórków swojej firmy Vikonda przyozdobił etykietą z własnym portretem. Ogórki zamiast kiełbasy wyborczej?
Skąd miał pieniądze na firmę, zatrudniającą 4 tys. pracowników? Ten urodzony w Archangielsku Rosjanin zaczął jako prosty spawacz, a fortunę zbił w kierownictwie spółki gazowej Itera Lietuva, która pośredniczyła w sprzedaży gazu rosyjskiego Gazpromu na Litwę. W jaki sposób spawacz zostaje pośrednikiem w tak lukratywnym biznesie? Nie wiadomo; sam zainteresowany wyjaśniał, że po prostu uczył się nocami, a przyciskany do muru, powiedział kiedyś: „Tylko głupcy zmarnowaliby takie szanse”.
Nie brak jednak na Litwie sceptyków
, którzy wątpią, by Moskwa tak łatwo kreowała pośredników w handlu dobrami państwowymi i obdzielała pieniędzmi osoby przypadkowe. Tym bardziej że obecnie Uspaskich ma zakłady mięsne i robi pieniądze na eksporcie swych produktów do Rosji i Białorusi. Inni napotykają trudności, od niego kupują na pniu. – Nie twierdzę, że Uspaskich jest związany bezpośrednio z rosyjskimi służbami i od nich zależny.