Na koncercie The Legendary Pink Dots nie będzie raczej modnych kropek i jeszcze modniejszego różu, bo to muzyka zdecydowanie daleka od popu czy klubowego house’u. Podoba się z pewnością tym słuchaczom, którym niestraszny jest koktajl psychodelicznego rocka z elektroniką, punkiem, a nawet elementami folku. Może nie brzmi to zbyt zachęcająco, ale zapewniam, że sama muzyka jest dużo bardziej przystępna niż jej opis.
W ciągu 25 lat działalności na dziesiątkach albumów The Legendary Pink Dots zapuścili się w niemal wszystkie muzyczne rejony. Osiągnęli przy tym status zespołu kultowego. Co oznacza tyle, że niby mało kto ich zna, a jednak na ich koncerty ściągają tłumy. Cenić ich można za kreatywność: wyrośli, co słychać, na King Crimson i Pink Floyd, ale nie boją się młodych gatunków (trip-hopu, transu), z których czerpią garściami. Można ich cenić za aranżacje: na każdej płycie słychać kilkanaście instrumentów, co w dobie komputerowej oszczędności środków jest niemal barokową ozdobnością. Wreszcie można ich cenić za nieprzewidywalność: czasem grają groźnie, czasem prześmiewczo, a czasem wręcz łagodnie.
Tę nieprzewidywalną osobowość grupy można będzie sprawdzić na czterech koncertach: 30 października w Gdańsku, 5 listopada w Krakowie, 6 w Warszawie i 7 we Wrocławiu.