W programie trzech jednoaktówek („Katastrofa”, „Impromptu Ohio”, „Ostatnia taśma”), którymi na deskach teatru Powszechnego w Warszawie Zbigniew Zapasiewicz puentuje swe jubileusze (70-lecie urodzin i 50-lecie pracy twórczej), tak on o swym aktorskim fachu opowiada: „Jestem człowiekiem bardzo nieśmiałym i muszę kryć się za rolą. Nie lubię występować prywatnie jako ja sam. Zawsze muszę mieć na sobie maskę w postaci roli, którą gram. (...) Wychodzę po spektaklu i dziewczynki czekają na autografy. Na szczęście do mnie nikt nie podchodzi, bo nikt mnie nie poznaje. I to jest mój największy sukces. Pytają mnie, gdzie jest ten, co grał grubego, a ja mówię, że już sobie poszedł”. Otóż gruby nie poszedł. Gruby jest.
Zapasiewicz, jak najsłuszniej uważany za mistrza przepoczwarzeń, jest przecież w tych przepoczwarzeniach świetnie rozpoznawalny. Przepoczwarzenie, któremu nie towarzyszy rozkosz rozpoznania (ależ to on!), jest zbyteczną wirtuozerią. Dziewczynkom, które pytają: gdzie jest ten, co grał grubego? – autografy zwyczajnie się nie należą, winny one tego, który grał grubego, rozpoznać, ma się rozumieć nie od razu, ale jednak omdlewając z zachwytu nad kunsztem, po pewnym czasie, nie później wszakże niż pod koniec pierwszego aktu – tak. Winny go rozpoznać. Winny go rozpoznać, tym bardziej że Zapas, w całym swoim wcieleniowym mistrzostwie, jest aktorem do nierozpoznania niemożliwym. Oczywiście z dawaniem autografów wszystkim jak leci dziewczynkom należy w ogóle uważać, ale to jest – że się tak wyrażę – osobna perypetia.
Zapewne nieprzypadkowo „metamorfoza” jest w centrum wszystkich tekstów. W „Katastrofie” jest mowa o metamorfozie wrogiej, destruktywnej i szyderczej.