Archiwum Polityki

Zygmunt przez duże „Z”

„Przeczytałem teraz, już po Jego śmierci, że Zygmunt był związany z »Polityką« od 1958 r. Zaledwie kilka osób z dzisiejszego zespołu pamięta jeszcze młodego Kałużyńskiego” – napisał przed tygodniem redaktor naczelny Jerzy Baczyński. Osób, które pamiętają młodego Kałużyńskiego, w redakcji jest dokładnie cztery (Kazimierz Koźniewski, Marian Turski, Andrzej K. Wróblewski i niżej podpisany). Dlatego pozwalam sobie zabrać głos. Przyszliśmy z Zygmuntem do „Polityki” w tym samym roku, ale Zygmunt był już kimś, a ja – nikim. Był już znanym krytykiem, po dłuższym pobycie w Paryżu, miał za sobą swoją pierwszą z prawie 30 książek, jakie później napisał. Był to czas ożywionych polemik, walki rewizjonistów z dogmatykami o kształt popaździernikowych przemian. Teatr polski odkrywał m.in. Brechta, przede wszystkim dzięki Konradowi Swinarskiemu – największemu reżyserowi naszego pokolenia – który miał za sobą staż w brechtowskim teatrze Berliner Ensemble i w 1958 r. wystawił w Warszawie „Operę za trzy grosze”, co było wydarzeniem.

Teatr bowiem był w owych czasach nie tylko teatrem, w którym pan Jarzyna i pan Lupa przygotowują kolejne inscenizacje. Był naprawdę sceną polityczną. Rehabilitacja Brechta oznaczała krok ku wolności. Wcześniej, w Polsce stalinowskiej, Brecht nie był dobrze widziany ze względu na eksperymenty formalne, błędy ideologiczne i współżycie z RFN. „Mówimy Brecht, a w domyśle odnowa” – sądzono wówczas. O tego Brechta rozgorzała polemika pomiędzy krytykiem „Trybuny Ludu” Romanem Szydłowskim, zresztą tłumaczem niemieckiego dramaturga, a nie żadnym profanem, a naszym Zygmuntem. Szydłowski nadesłał do „Polityki” artykuł polemiczny, w którym Zygmunt samowolnie i potajemnie wykonał dopiski agresywne pod swoim adresem, z których wynikało, że publicysta „Polityki” jest nieukiem, powinien najpierw zapoznać się z twórczością autora „Matki Courage”, a dopiero potem zabierać głos, i tak dalej w tym duchu.

Polityka 42.2004 (2474) z dnia 16.10.2004; Passent; s. 115
Reklama