Archiwum Polityki

Ja, robot

+

Bunt humanoidalnych maszyn, które w niedalekiej przyszłości mogą zagrozić człowiekowi, to motyw obrabiany na okrągło przez hollywoodzkich speców od kina akcji. W „Terminatorze” wątek ten okraszony niesamowitymi efektami specjalnymi przybierał kształt inteligentnej bajki z mitologicznymi odniesieniami. W „Matriksie” mamił pseudoreligijnym przesłaniem. Jednak najciekawiej wypadł bodaj w legendarnej „2001: Odysei kosmicznej” Stanleya Kubricka. Filmowa scena zabijania oszalałego komputera, który wystąpił przeciwko ludziom, chyba nie ma sobie równych w całej historii gatunku. Oparty na powieściowym cyklu Isaaca Asimova „Ja, robot” Alexa Proyasa próbuje konkurować na tym polu, niestety bezskutecznie. Zawodzi to, co miało stanowić największą atrakcję widowiska, czyli strona wizualna. Setki ożywionych komputerowo człekokształtnych istot – mimo nadzwyczajnych wysiłków grafików – wyglądają nieporadnie, jak w trzeciorzędnej grze komputerowej. Sensacyjna fabuła nie zaskakuje w najmniejszym stopniu, a na niuanse aktorstwa Willa Smitha („Faceci w czerni”) nie ma co specjalnie liczyć. Intrygujące jest natomiast pytanie, które mimochodem film Proyasa stawia. Chodzi mianowicie o granice eksperymentów naukowych. Jak celnie zauważył grający główną rolę Smith: „Źródłem problemów nie są w filmie roboty ani technika, lecz ograniczenia ludzkiej logiki, bo w gruncie rzeczy jesteśmy swymi własnymi wrogami”.

Janusz Wróblewski

+++ świetne
++ dobre
+ średnie
– złe
Polityka 37.2004 (2469) z dnia 11.09.2004; Kultura; s. 52
Reklama